Pojechaliśmy do Hyncic pod Susinou, trochę w bok od Starego Mesta. Leszno, Wrocław, Kłodzko, Stronie Śląskie, przełęcz Płoszczyna i ...już! Co prawda już pod wieczór, więc w sumie udało się zrobić (Dominikowi) tylko fotkę wschodzącego nad Jesenikami Księżyca.
Ale w dzień widok z okna mieliśmy taki:
Jak widać, mieliśmy metę dość wysoko - bardzo sympatyczną zresztą. A całe Hyncice, nastawione raczej na zimowe szaleństwa dość ciche, choć znów nie tak zupełnie puste.
W niedzielę aklimatyzacja - Stare Mesto. Senna prowincja (Kurt Vonnegut określał to dosadniej
), która rzecz jasna bardzo mnie urzeka jako turystę. Ładny, duży i zabytkowy kościół (msze odprawia z doskoku polski ksiądz - na mszy co tu dużo gadać: pustawo), fajny rynek i ratusz, wszystko po górskiemu pofalowane. No i jeszcze - knajpa w anturażu Gustav Husak (jedzenie pyszne), ślepa stacja kolejowa
i piętrowy supersam spożywczy! Wjeżdża się tam windą z lat 60-tych ubiegłego wieku i po wyjściu z niej momentalnie wkracza się w klimat "Kobiety za ladą"! Mój syn był zafascynowany uchylną wagą (żadnej elektroniki!).
Ale już może nie męczmy - poszliśmy wtedy na Kutny Vrch (798). Po drodze były bunkry - Czesi wybudowali tam w latach trzydziestych wiele świetnych bunkrów do obrony przed Niemcami, no ale wiemy jak to z Czechami jest - zachowały się w znakomitym stanie, nie tknięte kulą.
W poniedziałek postanowiliśmy od razu łyknąć Śnieżnik. No to dalejże do góry, ale wkrótce okazało się, że mapa którą nabyliśmy tuż przed wyjazdem jest do tyłka. Szlaki się nie zgadzały, niektóre były, niektóre nie, kolory inne... No i pobłądziliśmy, wyszliśmy bez szlaku na szczyt Tetrevni Hora, na terenie rezerwatu. Tam już znaleźliśmy szlak, ale straciliśmy na tym wszystkim ze dwie godziny. Po drodze zresztą mnóstwo wiatrołomów. No ale dotarliśmy - przez Susinę (1321) do granicy, na Śnieżnik, do schroniska na polską stronę (naleśniki z dżagodami!), znów na Śnieżnik i kombinowanymi szlakami do bazy. Trochę przegięliśmy, dostaliśmy mocno w kość, dotarliśmy na miejsce gdy się zmierzchało. Ale wiadomo - widoki ze Śnieżnika nie spod barchanowych majtek, warto było.
No to następnego dnia relaksik - tylko do Stribrnic, do źródła Marii i do kapliczki św. Anny. Spokojny szlak, przez łąki i lasy. Kapliczka ładna, ale źródła nie znaleźliśmy.
W środę znów zawodnik wagi ciężkiej - Trójmorski Wierch! Podjechaliśmy do Horni Moravy i grzbietem granicznym do góry. Polski szlak nie do przejścia - zawalony drzewami. Takich wiatrołomów jak tam nigdy w życiu nie widziałem. Drzewa o obwodzie metra połamane jak zapałki albo wyrwane z korzeniami, efekt nawałnic sprzed dwóch tygodni. I to na setkach metrów. Czeski szlak, biegnący nieco po wschodniej stronie grani wyglądał lepiej. W końcu doszliśmy na pokryty skałami szczyt (1145) - jesteśmy na Hydrograficznej Osobliwości!
Włazimy na wieżę widokową (najlepsze widoki na całej wyprawie), potem Dominika żądli osa i w końcu zapominamy o symbolicznym eksperymencie by na słupku szczytowym rozlać wodę - tak by 1/3 popłynęła do Bałtyku, 1/3 do Czarnego a 1/3 do Północnego... Wróciliśmy przez Przełęcz pod Puchaczem, bardzo przyjemna droga. A w ogóle to był Najbardziej Jagodowy Dzień. Zjedliśmy niesamowite ich ilości!
W czwartek łazimy znów po okolicach Hyncic, bardziej relaksowo. Do Chaty na Vrsi i do Adelin Pramen (radioaktywna woda!
). Wcześniej, z samego ranka wybieram się pieszo do Starego Mesta i zwiedzam stację. Fajna, ale pech - z powodów jakichśtam do końca sierpnia nie kursują do Hanusovic motoriczki tylko autobusy. Szkoda...
Tenże czwartek był dniem, kiedy nawet powyżej 1000 metrów czuło się już ciężki upał. Niemniej nie rezygnujemy z piątkowego wypadu w Jeseniki. Parkujemy auto w Ramzovej i idziemy do góry na Szerak. W lesie jeszcze ok, ale wyżej jest rzeźnia. Bez dylematów natury moralnej drugą część trasy podjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym i jemy w Chacie Jiriho. Widoki z jej przeszklonego tarasu piękne - na Jesenik, Zlate Hory a w drugą stronę na Masyw Śnieżnika i Góry Bialskie. Samo schronisko przypomina już jednak bardziej górski hotel. Drogo i ąę. Idziemy na Kerpnik (1423), czwarty szczyt Jeseników. Zdobywamy go po 45 minutach i nawet na tej wysokości jest gorąco, dobrze że mocniej zawiewa. Widok z Kerpnika oszałamiający, dookolny - pięknie prezentuje się zwłaszcza Pradziad ze swą wieżą-rakietą. Tu się rozdzielamy na chwilę, ja idę dłuższym zejściem przez Obri Skaly, chcę je zobaczyć. No i mam je.
Świetny zakątek, jeszcze wysoko ale już z penetrującym lasem. Po skałach można łazić jak się chce, więc przestrzegając elementarnych zasad zdrowego rozsądku - łażę.
Zejście do Ramzovej niespodziewanie mocno mnie wyczerpuje. Może to to słońce, świecące mi w twarz albo już skumulowane zmęczenie z tych dni. Schodzę i schodzę bez końca, ale w końcu docieram do doliny Vražednego Potoku. Jest tu naprawdę pięknie, a sam potok ma w tym swój znaczący udział.
Wreszcie Ramzova - nawiązujemy kontakt i wracamy. Jeszcze po drodze zabytkowa Branna (Zamek Kolstejn i kościół pw. Św. Michała Archanioła), tam lody ale jesteśmy już zmęczeni.
W sobotę już wyjeżdżamy - zjazd do Hanusovic (tam na dworcu buchający pociąg retro nam się trafił), wjazd do Starego Mesta i mega obiad za pozostałe korony
no i opuszczamy Czechy...