Za "Ale Historia" - bardzo ciekawy artykuł o wspominanej przeze mnie tu już konfrontacji polsko-czechosłowackiej w 1945 r. (autor: Józef Krzyk)
- - -
Latem 1945 r. o mało nie wybuchła wojna polsko-czechosłowacka. W odpowiedzi na polskie roszczenia wobec Zaolzia Praga upomniała się o Racibórz i Kłodzko. Nad Wełtawą całkiem na serio rozważano nawet przejęcie całego Śląska, a przy okazji Szczecina.
10 czerwca 1945 r. przed stację w Chałupkach w Kotlinie Raciborskiej zajechały tankietki i wojskowe ciężarówki. Wyskoczyli z nich żołnierze, zerwali wiszące na budynku biało-czerwone flagi i wbiegli do środka. Rozbroili strażników, aresztowali zawiadowcę, a potem pod lufami wyprowadzili ze wsi. Od kapitulacji III Rzeszy upłynął ledwie miesiąc...
Polska się awanturuje
Praga doskonale wybrała moment tej akcji, bo ministrowie rządu tymczasowego Edwarda Osóbki-Morawskiego byli akurat zajęci przygotowaniami do wizyty w Moskwie. Mieli tam omawiać ze Stanisławem Mikołajczykiem, byłym już szefem rządu emigracyjnego, powołanie wspólnego gabinetu, który uznałby Zachód.
Legalności rządu w Pradze nikt nie kwestionował. Powstał na miesiąc przed zakończeniem wojny i w odróżnieniu od Polski, gdzie komuniści w pełni kontrolowali rząd tymczasowy, czechosłowaccy komuniści do tej pory grali drugie skrzypce. Najważniejsze resorty objęli współpracownicy prezydenta Edvarda Beneša. Premierem został Zdenek Fierlinger (nikt wówczas nie miał pojęcia, że był agentem NKWD), a ministrem spraw zagranicznych - Jan Masaryk, syn jednego z założycieli państwa w 1918 r. Beneš zachował pełnione na emigracji w Londynie stanowisko prezydenta.
Na samym początku II wojny pojawiła się szansa ułożenia stosunków polsko-czechosłowackich - w listopadzie 1940 r. obie strony zadeklarowały nawet chęć utworzenia konfederacji, ale wkrótce te plany poszły w zapomnienie. Ostatecznie rozmowy na ten temat skończyły się w maju 1943 r., niedługo po zerwaniu przez Stalina stosunków z rządem gen. Władysława Sikorskiego. Natomiast w grudniu 1943 r. Beneš podpisał układ o przyjaźni i współpracy z ZSRR, co w czerwcu 1945 r. będzie dodawało Pradze pewności siebie w rozgrywce o granice z Polską.
Głównym punktem spornym pozostawało Zaolzie. Rząd polski w Londynie, choć odżegnywał się od polityki sanacji, której finałem było zajęcie Zaolzia w październiku 1938 r., gotów był co najwyżej zgodzić się na niewielką korektę osiągniętych wtedy granic. Także polscy komuniści, tak krytyczni wobec przedwojennych porządków, podkreślali przy każdej okazji: Śląsk Cieszyński, jako ziemia zamieszkana przez żywioł polski, musi należeć do Polski.
Roszczenia do Zaolzia Warszawa uzasadniała na ogół tym, że Polacy stanowili większość mieszkańców tego regionu. Praga natomiast przedstawiała się Sowietom i aliantom zachodnim jako pierwsza ofiara III Rzeszy i przypominała, że Polska weszła w posiadanie Zaolzia dzięki Hitlerowi oraz że Polacy znów, tak jak w 1938 r., awanturują się, zamiast usiąść do rozmów.
Spór po I wojnie
Ale Czechosłowakom szło nie tylko o Zaolzie. Gdy tylko w trakcie konferencji wielkiej trójki w Teheranie (28 listopada - 1 grudnia 1943 r.) pojawiła się zapowiedź przesunięcia granic niemieckich na zachód, czescy politycy zaczęli przypominać o związkach, które z Koroną Czeską łączyły Górny i Dolny Śląsk, szczególnie Kotlinę Kłodzką, Głubczyce i Racibórz. Powoływali się na to, że na terenach, które po I wojnie śląskiej (1740-1742) Prusy zdobyły kosztem Habsburgów, żyło sporo Czechów, a właściwie Morawian. Rzeczywiście, w XIX w. w należącym wówczas do Prus Raciborzu wychodziły czeskie książki i gazety, co popierał nawet Karol Miarka, publicysta i wydawca, wielki propagator polskości na Śląsku. Po I wojnie światowej Czesi na konferencji pokojowej w Wersalu domagali się przyłączenia Rybnika, Raciborza i Żor, ale skończyło się na pozyskaniu zamieszkanych przez 45 tys. ludzi okolic Hulczyna. Nie mając szans na nic więcej, Czesi wysunęli wtedy projekt usamodzielnienia Górnego Śląska i oddania go pod międzynarodową kontrolę, ale nic nie wskórali. Lepiej powiodło im się na Zaolziu - zajęli je zbrojnie na początku 1919 r., wykorzystując zaangażowanie Polski na Wschodzie i uzyskali na to akceptację mocarstw na konferencji w Spa. Polska nie zdecydowała się na próbę zbrojnej rewindykacji; na Zaolzie wkroczyła w październiku 1938 r., gdy Czechosłowacja opuszczona na konferencji w Monachium przez Zachód bez oporów zgodziła się na ultimatum Warszawy.
Dlaczego Beneš się cofnął
Im bliżej było końca wojny, tym silniejsze były nadzieje czeskich polityków nie tylko na odzyskanie terenów, które oddali pod przymusem Polsce w 1938 r., ale też na uzyskanie tych, które stracono dużo wcześniej. ZSRR, od którego w największym stopniu zależało spełnienie tych planów, początkowo jeszcze je podsycał. W grudniu 1943 r. Beneš wyjeżdżał z Moskwy nie tylko z układem o przyjaźni i współpracy, ale też z mapą, na której Stalin zakreślił po czechosłowackiej stronie granicy m.in. wałbrzyskie zagłębie węglowe, Kotlinę Kłodzką i południową część Górnego Śląska z Raciborzem. Zresztą ta linia Stalina niewiele różniła się od tej, na którą na początku wojny gotowy byłby się zgodzić rząd Sikorskiego - działające przy nim Biuro Prac Politycznych jesienią 1940 r. stwierdziło, że Czechosłowacja powinna dostać znaczną część powiatu głubczyckiego i całe Hrabstwo Kłodzkie.
O dziwo, Beneš nie przyjął oferty Stalina. Czechosłowacja przed wojną była rozsadzana od wewnątrz za sprawą trzymilionowej mniejszości niemieckiej, Beneš uznał, że kolejnych kilkaset tysięcy Niemców nie może już wchłonąć. Niedługo później, gdy okazało się, że Niemcy mają być wysiedleni ze swoich terenów wschodnich, czechosłowaccy komuniści mieli do Beneša pretensje, że zaprzepaścił szanse, z których skorzystali Polacy. Bo w kilka dni po powstaniu PKWN Stalin obiecał Edwardowi Osóbce-Morawskiemu tereny aż po Nysę Łużycką, więc również te ziemie, które wcześniej oferował Benešowi.
Polacy wynocha z Polonii
Widząc, że ulokowane w Lublinie władze Polski nie zamierzają rezygnować z Zaolzia, Czesi ociągali się z uznaniem ich za legalny rząd, uzależniając je od zaakceptowania granic sprzed układu w Monachium, a więc z Zaolziem po czechosłowackiej stronie. Zmienili zdanie dopiero w styczniu 1945 r., gdy Fierlinger, wtedy jeszcze nie premier, lecz ambasador czechosłowackiego rządu emigracyjnego w Moskwie, został wezwany na Kreml i pouczony, że w kwestii granic powinna mu wystarczyć gwarancja ZSRR.
W ostatnich dniach wojny walczące u boku Armii Czerwonej oddziały czechosłowackie operowały na terenach, które chętnie widzieliby w swoich granicach politycy czescy. Dowodzona przez podpułkownika Vladimira Janko 1. Samodzielna Brygada Pancerna wzięła udział w wypieraniu Wehrmachtu z Żor, Wodzisławia Śląskiego, Raciborza (na tutejszym ratuszu zawisła nawet trójkolorowa flaga), okolic Jastrzębia-Zdroju i wsi Tworków położonej strategicznie na szlaku do Hulczyna.
W oswobodzonym przez Sowietów Cieszynie po obu brzegach Olzy zainstalowała się polska władza, 4 maja 1945 r. w hotelu Polonia urządzono komendę milicji, obsadzono pocztę, dworzec, połowę starostwa i inne gmachy państwowe. Nazajutrz powołana została Rada Narodowa ds. Zaolzia, która wydała manifest do ludności zaolziańskiej i wysłała łączników do poszczególnych miejscowości z rozkazami. Przed południem do Polonii przyjechał w asyście radzieckiego kapitana dr Volný, który przedstawił się jako mianowany przez władze czechosłowackie komendant milicji na Zaolzie i kazał Polakom natychmiast złożyć urząd. Choć nosił mundur czechosłowackiego generała, miejscowi pamiętali, że w czasie wojny jako kapitan Wehrmachtu był dyrektorem szpitala. Widząc, że na radzieckim oficerze, który przyprowadził Volnego, nie wymuszą zmiany decyzji, polska rada się rozwiązała - władzę na Zaolziu przejęli Czesi.
Śląski apetyt Pragi
W tym samym czasie powiązana z rządem w Pradze Śląska Rada Narodowa wydała manifest, który zakładał utworzenie samorządnego Śląska w ramach Czechosłowacji. Miałby on obejmować ziemie: opawską i cieszyńską, a także Głubczyce, Prudnik, Racibórz, Koźle, Głogówek, Głuchołazy, Nysę, Otmuchów, Paczków, Kłodzko, Wałbrzych, Jelenią Górę i Zgorzelec. Jeszcze dalej szły roszczenia czeskie w wydanym w tych samych kręgach memorandum z 11 maja. Gdyby zostały spełnione, po czechosłowackiej stronie granicy znalazłyby się: Opolszczyzna, Kłodzkie, Legnickie, Nyskie, Świdnickie, Wrocławskie, Rybnickie, Cieszyńskie, Bielskie i Gliwice, czyli prawie cały Śląsk.
Decydują Sowieci
Na szczęście dla Polski na wszystkich tych terenach głos decydujący należał do sowieckich dowódców, a ci twardo trzymali się rozkazów, że prawo do tworzenia administracji cywilnej przysługuje tu Polakom. 9 maja radziecki komendant wojenny w Raciborzu miał twardy orzech do zgryzienia, bo z jednej strony przyjechała delegacja polskiego rządu, a z drugiej uzbrojona grupa Czechów. Sytuacja wyjaśniła się dopiero po trzech dniach i wtedy komendant zgodnie z dyrektywami z góry kazał Czechom się wynosić.
Mieszkańcy niektórych wiosek w tej okolicy na wszelki wypadek mieli wtedy pod ręką trzy flagi: trójkolorową (czeską), czerwoną i biało-czerwoną i w zależności od tego, kto ich odwiedzał, wywieszali tę, która mogła ich uchronić od kłopotów.
Polacy skarżyli się, że na Zaolziu już pod koniec maja zamykane są nawet te polskie szkoły, które działały tu w okresie międzywojennym, a urzędnicy zmuszają ich do podpisywania deklaracji lojalności i straszą wysiedleniem. W dodatku z przyzwoleniem radzieckich komendantów Czesi organizowali swoją administrację w Kotlinie Kłodzkiej (m.in. starostwo w Kudowie) i okolicach Nysy. Czescy milicjanci zabierali bydło i płody rolne, strzelali do polskich flag. Z Lasówki wywieźli całą fabrykę kryształów, a w Kałkowie niedaleko Nysy Polacy w ostatnim momencie udaremnili zdemontowanie młyna. Podobne rajdy urządzali jednak też po drugiej stronie granicy Polacy.
Notą i karabinem
Przegonieni z Raciborza Czesi nie zamierzali jednak rezygnować z zajęcia choć części Śląska. 23 maja minister Jan Masaryk wręczył radzieckiemu ambasadorowi w Pradze notę z prośbą, by Moskwa kazała dowódcy wojsk w Kotlinie Kłodzkiej przekazać władzę na tym terenie Czechom. A zastępca Masaryka, wiceminister Vlado Clementis, o zamiarze zajęcia Kłodzka uprzedził amerykańskiego chargé d'affaires.
Akcji dyplomatycznej towarzyszyły przygotowania wojskowe. 25 maja gen. Bohumil Bocek, szef sztabu czechosłowackiej armii, przekazał Clementisowi opracowanie, w którym tłumaczył powody, dla których bez zwłoki Czechosłowacja powinna zająć Kłodzkie. Zaznaczył, że ma nadzieję, że uda się tego dokonać po przyjacielsku z Polską, ale nie wykluczył konfrontacji. Boeek nakazał brygadzie pancernej, tej samej, która kilka tygodni wcześniej operowała na Śląsku u boku Armii Czerwonej, wkroczyć do Kotliny Kłodzkiej i zająć rejon Głubczyce - Koźle - Racibórz oraz węzeł kolejowy Głuchołazy.
Do pierwszej konfrontacji doszło 8 czerwca w Bieńkowicach, wsi niedaleko Raciborza, kiedy 30 czechosłowackich żołnierzy rozbroiło dwóch polskich milicjantów. Zaraz jednak z odsieczą przybyły większe siły polskie i role się odwróciły: to Czesi musieli złożyć broń. Obyło się bez ofiar.
To był jednak tylko wstęp do większej operacji. Rozpoczął ją 10 czerwca, zgodnie z rozkazem gen. Bocka, podpułkownik Janko. Zaczął od wizyty u radzieckiego komendanta Raciborza podpułkownika Nedorjezowa. Dobrze trafił - Rosjanin zupełnie nie był zorientowany w szczegółach ustaleń politycznych i zgodził się, by Czesi obsadzili linię Chałupki - Tworków.
To właśnie w tym dniu polski zawiadowca stacji w Chałupkach został pod lufą karabinu wyprowadzony z budynku. Granicę z Polską przekroczyły dwa plutony fizylierów i pluton czołgów wspierane przez batalion piechoty. Nie napotykając oporu, zajęły szereg miejscowości wokół Raciborza. Do Kotliny Kłodzkiej wjechał czeski pociąg pancerny, a piechurzy wkroczyli do Lewina Kłodzkiego.
Marszałek kontratakuje
Tego polskim władzom było już za wiele. W Warszawie do MSZ wezwany został poseł Josef Hejret i otrzymał notę z żądaniem natychmiastowego wycofania oddziałów czechosłowackich. Edward Ochab, wówczas minister administracji publicznej, zakazał wszystkim polskim urzędom ustępowania z placówek. Nawet w wypadku stosowania siły przez Czechów.
Najdalej jednak poszedł minister obrony narodowej marszałek Michał Rola-Żymierski, który 1. Korpusowi Pancernemu nakazał zajęcie rubieży Prudnik - Cieszyn, zaś 10. Dywizji Piechoty przejście w rejon Prudnika i Nysy. Stąd obie te formacje miały ruszyć na Zaolzie, a termin uderzenia ustalono na 18 czerwca.
Żymierski liczył się z oporem Czechów, ale dla uniknięcia rozlewu krwi polecił nawiązać łączność z lokalnymi dowódcami czechosłowackimi i zażądać wycofania się. W razie odmowy Polacy mieli okrążać zajęte przez Czechów miejscowości i brać żołnierzy do niewoli, a następnie odprowadzać do granicy. Żołnierze mieli strzelać jedynie w odpowiedzi na ogień drugiej strony.
Żymierski w tym momencie stał nie tylko na czele wojska, ale mógł też podejmować decyzje polityczne, bo pełnił obowiązki premiera w zastępstwie Edwarda Osóbki-Morawskiego, który razem z innymi ministrami pojechał do Moskwy.
Operacja "Burza 333"
Wykonawcą dyrektyw marszałka miał być dowódca 1. Korpusu Pancernego gen. Józef Kimbar, Rosjanin, którego rok wcześniej Stalin przydzielił do armii Berlinga. Podwładnym kazał tłumaczyć, że idą na pomoc dwustutysięcznej rzeszy swoich rodaków. Na rozkaz gen. Kimbara oddziały rozlokowane w okolicach Kalisza i Lublina weszły w rejon Raciborza, Rybnika i Cieszyna. Stąd miały uderzyć na Zaolzie - na osobisty rozkaz Żymierskiego lub dowódcy wojsk pancernych gen. Dmitrija Mostowienki, innego sowieckiego oficera oddelegowanego do Polski.
Osłonę piechocie i czołgom miał zapewnić pułk lotnictwa szturmowego.
Na pozycjach pod Cieszynem w gotowości stało już 1,1 tys. żołnierzy i 6 dział, 125-osobowy sztab ulokował się w Raciborzu, a w Legnicy na bocznicy kolejowej na załadunek czekało 20 czołgów. Przystąpiono też do obsadzania wojskiem niestrzeżonej dotąd granicy od okolic Raciborza aż po Kotlinę Kłodzką. Akcji wojskowej, której nadano kryptonim "Burza 333", miała towarzyszyć propagandowa - audycje nadawane przez Radio Katowice i rozrzucane z samolotów ulotki przygotowane przez gen. Aleksandra Zawadzkiego, wojewodę śląsko-dąbrowskiego.
Kierownictwo czterech partii wchodzących w skład Rządu Tymczasowego oraz działającego na Śląsku Polskiego Związku Zachodniego wydały do Zaolziaków odezwę z takimi oto słowami: "Zapewniamy was, że Naród Polski uczyni wszystko, by w razie potrzeby przyjść wam z pomocą". Odezwa wzywała też rodaków, by nie podporządkowywali się narzuconej przez czeską administrację rejestracji tzw. cudzoziemców i by nie porzucali dobrowolnie swej ziemi.
Co powie Stalin?
Pragę zaskoczyła gwałtowność polskiej odpowiedzi. Do Warszawy poszła nota, w której rząd Czechosłowacji zapewniał, iż nic nie wiedział o przekroczeniu granicy przez swoje wojska i że była to samowolna akcja lokalnych dowódców. Z kolei oddziałom czechosłowackim nakazał unikanie walki z Polakami i wycofanie się. A do Moskwy zwrócił się o interwencję.
Związek Radziecki z irytacją obserwował zatarg między swoimi dwoma satelitami. Stalin powiadomiony przez goszczącą w Moskwie polską delegację o zamiarze zajęcia Zaolzia początkowo udzielił odpowiedzi, którą zrozumiano jako przyzwolenie. Zmienił zdanie 18 czerwca, czyli w dniu, w którym miała się rozpocząć "Burza 333". Choć być może i tak nie doszłoby do konfrontacji, bo zapobiegliby jej dowódcy rozlokowanych po obu stronach polsko-czechosłowackiej granicy wojsk radzieckich.
Szef 4. Frontu Ukraińskiego gen. Andriej Jeremienko już 14 czerwca wezwał dowódców polskich i czechosłowackich. Rozmowy toczyły się w nerwowej atmosferze. W pewnej chwili któryś z Polaków zniecierpliwiony argumentami oponenta krzyknął, że jego katiusze i czołgi są już w drodze i szybko zniweczą wszelkie próby oporu. Ostatecznie na rozkaz gen. Jeremienki Czesi opuścili zajęte tereny, ale nie było to równoznaczne z rezygnacją polskiego uderzenia na Zaolzie.
Wytrwajcie, bądźcie dzielni
W apogeum zatargu, 16 czerwca, marszałek Rola-Żymierski przyjechał do Cieszyna. Na rynku witał go wielotysięczny tłum, wśród nich było bardzo wielu Polaków z drugiego brzegu Olzy. - Wytrwajcie, bądźcie dzielni, Polska o was nie zapomni - tak jego przemówienie przed bramą ratusza zapamiętał Tadeusz Kopoczek, mieszkający wówczas z rodziną na zachodnim, czyli dziś czeskim, brzegu Olzy.
Tego samego dnia Żymierski przemawiał też w Katowicach: - Nie przyznajemy Czechom prawa do Zaolzia. Próbujemy tę sprawę rozstrzygnąć na drodze rozmów, ale o ile nie będzie zrozumienia u sąsiada, wyjście znajdziemy. Pod tym względem Rząd Tymczasowy nie jest tylko rządem do rozmów. Pokrzywdzonych musimy obronić.
Nad polsko-czechosłowacką granicę w okolice Cieszyna przegrupowane zostały: 10. dywizja piechoty i 1. korpus pancerny wojska polskiego. Atak planowano na 18 czerwca
Wiec w Cieszynie zakończył się manifestacyjnym pochodem ulicą Głęboką w stronę mostu granicznego, a za tłumem cywilów jechały dwa polskie czołgi. - Czesi tego dnia umocnili się na swoim brzegu i pozakładali gniazda karabinów maszynowych w obawie przed wkroczeniem polskich wojsk. Słysząc warkot czołgowych silników, dali drapaka - wspomina Kopoczek. Ale epilog tego wiecu był taki, że wracających do swoich domów za Olzą uczestników wiecu czeska milicja wychwytywała i przesłuchiwała przez wiele godzin.
Moskiewski finał
Konflikt zbrojny zażegnany został dopiero podczas nerwowych negocjacji w Moskwie. Warszawa gotowa była oddać za Zaolzie tereny dwa razy większe, m.in. w Kotlinie Kłodzkiej, ale Praga o żadnej zamianie nie chciała słyszeć. Owszem, z Kłodzka, a także innych ziem śląskich, chętnie by skorzystali, ale przynależność Zaolzia była ich zdaniem przesądzona. Powoływali się przede wszystkim na znaczenie wydobywanego w karwińskich kopalniach węgla i przebiegającej przez Bogumin linii kolejowej do Pragi.
Co więcej, w tych dniach całkiem na poważnie rozważano przyznanie Czechosłowacji Szczecina lub przynajmniej podzielenie go na trzy koncesje: polską, niemiecką i czeską. Ostatecznie w sprawie Zaolzia Stalin stanął po stronie Czechów, więc o żadnej korzystnej dla Polski korekcie nie mogło być już mowy.
Jednak konflikt tlił się jeszcze długo. W połowie lutego 1946 r. założony z inspiracji czechosłowackich władz Komitét pro Horni Slezsko (Komitet dla Górnego Śląska) wysłał do Pragi list z żądaniem części Górnego Śląska i podkreślając, że Czesi nie mogą pod "polską okupacją" uczestniczyć w nabożeństwach odprawianych w ojczystym języku ani używać go w urzędach.
28 czerwca 1945 r. w okolicach Śnieżnika zostali ostrzelani i obrzuceni granatami patrolujący granicę polscy żołnierze. Czesi się przyznali, tłumacząc, że wzięli polskich pograniczników za Niemców. Granicę zdarzało się też naruszać Polakom - tłumaczyli wtedy, że zabłądzili.
W pierwszą rocznicę zakończenia wojny, w ramach Tygodnia Ziem Odzyskanych, w Kłodzku odbył się 20-tys. wiec, podczas którego Stanisław Grabski, wiceprzewodniczący Krajowej Rady Narodowej, grzmiał, że rząd nie dopuści, by dla "szowinistycznej fantazji czeskiej" zamieszkujący te tereny Polacy znów musieli udać się na poniewierkę.
Stalinowi w końcu tych połajanek było za dużo i w marcu 1947 r. zmusił oba rządy do podpisania układu o przyjaźni, ale definitywnie granica została wyznaczona dopiero w 1958 r.
Polska oddała wtedy Czechosłowacji m.in. osadę Tkacze, która pod nazwą Mýtiny jest dziś dzielnicą Harrachova.
_________________ czasy mamy jakieś dziwne głupcy wszystko ogołocą chciałoby się kogoś kopnąć kogoś kopnąć - ale po co
|