Koniec mydlanej opery ufff... /foty z netu/
Melduję się na stacji Rytel Wieś rano jakoś po siódmej. Chcę sobie tak trochę posiedzieć przed odjazdem na ławeczce przy torach. Naprzeciw siebie po obu stronach torów stoją stary i nowy budynek stacyjny. Stary z czerwonej cegły, skromna ładna architektura.
Obecnie zamieszkały i ładnie zadbany. Nowy nieczynny, brzydki i zaniedbany. W tym nikt nie będzie chciał mieszkać.
Ot taka myśl. Sam mógłbym mieszkać na starej stacji, taka myśl pojawiała się już wcześniej choćby na linii do Kudowy w Kotlinie Kłodzkiej. Tak z dziesięć minut przed odjazdem zjeżdżają i schodzą się miejscowi. Szynobus w czas do Chojnic. Niestety tylko kwadrans podróży, ale wjazd do miasta bardzo fajny.
W zasadzie nigdy nie byłem w Chojnicach, ot okolice dworca. Gdy wysiadam dziesięć minut przed ósmą myślę, że szybko dojdę do kościoła na ranną mszę. Szybko idę i idę i idę kurcze jakie to miasto duże. Do rynku będzie z dwa kilometry. Msza o 8:30 więc mam 20 minut czasu.
Obchodzę okolice rynku, wchodzę do ratusza /w urzędach są ubikacje, choć otwarte zwykle na wyższych piętrach, co mam już przećwiczone/. W sumie dobre wrażenie. Msza, kolejki do konfesjonałów, kilku księży spowiada, no tak pierwszy piątek. W sumie daje to do myślenia, wakacje, poranna msza a tu dziesiątki osób i dużo młodych.
Po mszy odwrót. Okazuje się, że do Rytla odjeżdżają też busiki. Nie muszę czekać półtorej godziny na pociąg. Lekko po dziesiątej melduję się nad rzeką w obozie.
Byłeś po bułki?
Tak w Chojnicach.
E gdziee?
Dziś mój ostatni dzień na rzece, jutro mam dyżur jako kierowca. Znów męska sprawdzona ekipa. Niby ładnie, leśny odcinek ale jakoś tak nijako. No nic nie utkwiło w pamięci. Ani przenosek, ani przeszkód, szeroko. Celem Woziwoda = ostatni nocleg. Gdy dobijemy mam złe przeczucia. Pełno kajaków, pomosty, wiata na ognisko, kibelki z kafelkami, prysznice, budka z jakimiś zapiekankami, szlaban, parking recepcja. Trzy duże spływy, kilka małych do tego pole namiotowe. Rozbijamy się w rogu. No cóż. Kręcę się trochę po okolicy. Obok zielona szkoła, ośrodek edukacji leśnej. Bogato, widać duże pieniądze unijne. Rzeczywistość już bardziej prozaiczna, kible brudne, ciepłej wody brak ku rozżaleniu płci pięknej. Ogniska nie będzie, więc idę spać, zresztą bardzo wcześnie wstałem. Zbawienne stopery w uszy.
Rano cisza. Nie zdaję sobie sprawy, że niektórzy do trzeciej w nocy toczyli walkę z muzyką i hałasem. O ósmej jest msza polowa. Okazuje się, że jeden ze spływów to Ślązaki z trzema kapłanami. Jak na nas sprawne pakowanie i przed jedenastą pierwsi odbijają. Zostają dwie załogi i ja z ciężarówką ponieważ nie zamierzamy płacić za nocleg. 13 złotych za brak ciepłej wody, dwa kible na kilkadziesiąt osób i hałas mimo ciszy nocnej. Usługa nie w pełni wykonana. O nie. Możemy najwyżej połowę. Recepcjonista, że nie. Wzywa właściciela, ten policję. Spokojnie czekamy i umawiamy się, że do jednego z kolegów będziemy zwracać się Panie Mecenasie. Policja nie przyjeżdża więc my z kolei ją wzywamy. Po pól godzinie są. Pojawia się też właściciel. Spokojnie merytorycznie tłumaczymy. Może Pan Mecenas zreferuje zaistniałą sytuację. Policjanci wyższa szarża, rzeczowi = oni tu są niepotrzebni to sprawa cywilna. Widać, że trzymają raczej naszą stronę i zwracają się do kolegi Panie Mecenasie. Spisują notatkę, nie protokół w razie procesu. Pytam co zrobić gdy nie będą chcieli podnieść szlabanu, no bo muszę przecież wyjechać. O to przestępstwo i mam dzwonić, to przyjadą i mnie uwolnią. Pan Mecenas rzuca do właściciela, że jeżeli chce się procesować o 200 złotych to bardzo proszę, ale koszty będą dużo większe. Facet mięknie. Dobijamy targu, obniżka o 1/3. Wręcza nam uroczyście paragon fiskalny, tłumaczy jak ma ciężko i jacy tu cwaniacy spływają, ale no przecież można się dogadać blabla. Szlaban podniesiony odjeżdżam.
Do celu czyli stanicy Gołąbki mam 8 km szutrową leśną drogą. Wrzuca dwójeczkę i bez gazu kulam się z 15 km/h. Przez otwarte okna zapach łąk i rozgrzanego powietrza, a w radiu pan Sułek odcinek zimowy gdy z panią Elizą kręcą się po swoich śladach. Skąd znam ten motyw. Ależ oczywiście
Kubuś Puchatek z Prosiaczkiem na tropach.
W pewnym momencie droga zbliża się do samej rzeki i jest miejsce, punkt widokowy. Stawiam auto w cieniu, biorę książkę i siadam na skarpie. Tak z dwa piętra w dole rzeka. Jeden kajak, drugi i tak przez 45 minut jak siedzę kajak za kajakiem. No może jedno dwuminutowe przerwy. Między innymi nasi. Kiwamy sobie, ale jakoś nie czuję zazdrości. Cholerka wiem, że sobota ale żeby taki tłok.
Spływ kończymy w Gołąbkach. Bliźniaczo podobne do Woziwody. Cieszę się, że nie nocujemy. To są naprawdę dzikie tłumy. Jeszcze rozmowa ze Ślązakami. Trzech księży i młodzież, bardzo fajna ekipa. W sumie trzy wspólne noclegi i trzy wspólne msze. Muszę powiedzieć, że bardzo patriotyczni i twardo stąpający po ziemi ludzie. Żałuję, że nie mogliśmy więcej pogadać, bo bardzo dobrze czułem się w ich towarzystwie. Żegnaliśmy się z żalem.
Wracamy samochodem z fajnym starszym małżeństwem /tacy kochani wariaci/. Ich golf 2 mimo że wygląda leciwie daje radę znakomicie. Nie ma klimy, okna otwarte szum wiatru. Jestem pilotem i chytrze prowadzę bocznymi drogami tak, że zahaczamy o Białośliwie.
Pamiętacie może, że wspominałem o tym. Stawiamy samochód pod tablicą skup złomu i mamy nadzieję, że będziemy mieli do czego wrócić. Dobrze trafiamy, bo są ludzie ze stowarzyszenia kolejki wąskotorowej. Oprowadzają nas, gadamy, oglądamy sprzęt kolejowy, oj fajnie, fajnie. Klimat świetny i miejsce cały czas godne polecenia. W zasadzie czuję się, że już jestem w domu. Jeszcze łapie nas burza i pierwszy deszcz od początku spływu. Arasa prognoza celująca!
Reasumując Brda na *** choć powinny być **. Za dużo jezior, za dużo cywilizacji kampingowej, za dużo kajaków na rzece. Brak przeszkód, przenosek, bystrzy i zwałek. Słabe noclegi, czystość wody dyskusyjna /mała przejrzystość, mulistość/. Jednak Zbrzyca odrobinę lepiej. Nie wrócę i nie polecam. Komercha zabija tę rzekę. Zresztą brak fotSyna jest wysoce znamienne, jest jeszcze bardziej wyczulony niż ja na na słabe klimaty.
Osobiście jestem jednak zadowolony. Wpierw spływ Dominikanów potem Ślązaków czyli w zasadzie każdy dzień możliwość mszy. I to bardzo dobrze, że takie rzeczy się dzieją. Skrystalizował się mój sposób na spływ grupowy. Dużo, dużo szwendania się. Chyba już czwarty raz na Kaszubach spływałem, ale teraz dopiero dużo zobaczyłem i zrozumiałem. I to były najlepsze momenty. Tak więc dobra mapa i każdy spływ udany.
Zadowolony wróciłem do akademika. KONIEC,