Ja bym sobie takie rozważania rozciągnęła, jak na humanistkę-postmodernistkę przystało, na rzeczywistość moją zastaną, przede wszystkim zastaną na fejsbuku. Wbrew pozorom to
nie jest wcale smieszne, jak powiedziałaby jedna z uczennic Crazy'ego, bowiem chodzi o próbę zmienienia tejże rzeczywistości na lepszą (bo nie na "dobrą" - do tego jeszcze dużo brakuje...).
Siedząc pomiędzy osobami, które mają bardzo różne poglądy społeczno-polityczne, które od wielu miesięcy czują potrzebę politykowania i zarzucania mnie rykoszetami swoich przekonań, pewności, wątpliwości, strachów, sporów i w ogóle piszą i piszą z wielkimi ładunkami emocji, czuję się coraz gorzej. Narasta we mnie lęk przed znajomymi, bo ktoś coś znowu napisze i będą się kłócić ludzie, których lubię. Będzie czasem sarkazm a czasem walenie na odlew, czasem strach, czasem szyderstwa.
Nasilenie zaangażowania okołopolitycznego i towarzyszące temu emocje sprawiły, że po pierwsze zaczęło mi się wydawać, że MUSZĘ się określić politycznie (a to zawsze stanowiło dla mnie problem) a po drugie, że większość znajomych sie określiła i że pogłebiły sie podziały, pojawiły niechęci i w ogóle nasza narodowa kłótnia wpłynęła na moje podwórko.
Crazy, słusznie niewątpliwie, widząc, jak bardzo męczą mnie te sprawy, proponował wypisanie się z FB, ale nie umiałam się na razie na to zdobyć.
I w ostatnim czasie wydarzyły się dwie rzeczy. Najpierw niesamowity koncert Glena Hansarda, który
opisałam na swoim profilu a teraz seria udanych meczów reprezentacji Polski.
Doświadczyłam bezpośrednio na sobie, że sztuka (muzyka, koncert! - wcześniej może też Konkurs Chopinowski) i sport potrafią sprawić, że pojawia się Radość (ta sama, co jest iskrą bogów) a jak pojawia się radość, różnice, nienawiści, spory na chwilę bledną. Nie znikają, ale widać, że są inne drogi. Przeciwnicy i zwolennicy aborcji nie dogadają się - i już, ale okazuje się, że mogą razem się śmiać i ocierać łzy wzruszenia, że mogą skakać i brać się za ręce.
Dlatego tak, jestem za modlitwą za sukces Polaków. Żeby dać nam jeszcze jeden łyczek radości. I mi jeszcze jeden dzień, w którym i z konserwatywnej, i liberalnej, i katolickiej i antyklerykalnej strony będę widzieć gębę Błaszczykowskiego z wykrzyknikami wokół zdjęcia.
Wiem, że to nie załatwi problemów, nie "zasypie różnic", że nawet niektórych w ogóle wręcz zdenerwuje, ale wydaje mi się, że warto mieć w pamięci te chwile wspólnoty i lekkości w sercu. Kto wie, może komuś uda się je przywołać tuż przed tym, jak będzie chciał zalać znajomego jadem - przecież niedawno wrzeszczeliśmy razem "Polska, biało-czerwoni!". I nie zaleje.
A i tak będzie, co będzie - radości, które przeżyłam wraz z innymi do tej pory nikt już nie zabierze a kamień po kamieniu czy ziarnko do ziarnka albo kroplą, co drąży skałę, uda się trochę rozpogodzić nas, Polaków, naród wiecznie niezadowolony.