Słucham sobie
The Other Side i myślę sobie, że - choć nigdy nie był moim ulubionym na płycie - jest to świetne zakończenie
Freaka. Numer jakoś tak bardzo
przepełniony - może dlatego, że każdy ciągnie go w swoją stronę - występuje w nim wszystkich czterech wokalistów, każdy z innej beczki stylistycznej, gitary Frantza i Bryla (2:50 - osobisty best moment na płycie) są niezwykle wyraziste ale też bardzo od siebie odległe, co tworzy jak sądzę fajną przestrzeń dla słuchacza, a oprócz tego jest Karol w swoim świecie, no i oczywiście saksofony, ale tym razem nie jest to numer nawet odlegle jazzowy, ale w sumie bardzo... popowy(?), no dobra, niegłupio radosny. Mi te różne kierunki w niczym nie przeszkadzają, można wręcz powiedzieć, że ten numer stanowi pokrętną apologię muzycznego multi-kulti
- tęsknię do czasów kiedy w Armii było miejsce dla tylu różnych smaków i tyle odległości i przestrzeni, tchnie mi to rzeczywiście Niebem i Zmartwychwstaniem. Ale może jednak jest w tym numerze coś jazzowego - żeby go docenić musiałem wyjść ze swojego kokonu muzycznych upodobań (co nie udało mi się przy okazji niektórych innych utworów na
Freakó) - owszem ma mało akordów i niewiele melodii, ale w końcu - i to nie pod pistoletem tego wątku - dostrzegłem, że zupełnie mu ich nie potrzeba.
Nie lubię saksofonów, ale uwielbiam tę taneczną zagrywkę Łukasza gdy po raz pierwszy zostaje sam. Nie zawsze przemawia do mnie wokal Bryla, ale ten uwielbiam! Nie dość, że od razu zaczął w harmonii do śpiewu Toma z poprzednich zwrotek, czym przeniósł piosenkę na nowy
level drabiny do Nieba, to jeszcze tak sobie to ponakładał, że - rozmawiałem z nim o tym, więc wiem, że to było intuicyjne a nie planowane - na końcu wyszedł z tego świetny, dobitny akord w
self-inflicted overdub (8:26 - 8:30) Dodatkowo wzrusza mnie to, że tak wspaniale wyśpiewał konteksty typu
siedem brodów w Radocynie, o których nie mógł mieć pojęcia, a przecież widzę je w jego interpretacji o wiele bardziej niż dajmy na to w swojej. No i ten podwojony dźwięk saksofonu na sam koniec - jakby symboliczne zbicie owej różnorodności o której mówiłem powyżej w jedno. And in the end all is one.
9/10Oczywiście w tamtym czasie kiedy dokładałem do tego materiału swoje trzy grosze byłem zbyt głupi i nieuważny żeby zobaczyć że ta płyta jest o tak ważnych sprawach, więc może nie powinienem zżymać się na większość słuchaczy, która w ogóle zlekceważyła teksty jako niewarte uwagi dziwolągi po angielsku, orajt ich prawo. Cieszę się, że potrafię bardzo dobrze przywołać w pamięci tamtą gorącą jesień, moment wgrywania mojego wokalu do tego utworu przypomina mi się jako szczególnie
śmiechowy w tym radosnym czasie.
Jeśli chodzi o tekst, to pamięta mi się to następująco. Został on napisany jako trzeci pierwszego dnia naszych
songwriting sessions w Rivendell, po Home i Breakout. Z każdym było nieco inaczej. Tutaj Tom powiedział:
chciałbym, żeby numer nazywał się Other Side, co ty na to powiesz. Ja powiedziałem pewnie super, chociaż pewnie sobie pomyślałem, co za banalny tytuł. Ale zrobiłem sobie burzę muzgó i wyleciał mi z niej moment, kiedy to w Radocynie trwała zażarta nocna dyskusja o formach liturgicznych. Mimo że skłaniałem się wtedy ku opcji Boskiego, to bardzo mocne wrażenie zrobiło na mnie to co powiedział Tom:
dla mnie podniesiona ręka na liturgii jest tak samo podniesiona na liturgii w Niebie (cytat niedokładny, na pewno Tom ujoł to zgrabniej) No to przywołaem to, a Tomowi zaświeciły się oczy i rzucił pół-żartem:
dobrze Gero, napiszemy tekst kabalistyczny :)
Nie będę tu tumaczył o czym to jest, bo nie oto chodzi, zresztą pierwsza linijka mówi wszystko. Pamiętam, byłem strasznie zadowolony z
all I'm nothing, something on the other side, bo nie dość, że jakoś tam wpasowywał się w poletko otwarte przez
mała jak mró, to jeszcze mam nadzieję zgrabtak podsumowywał forumowy wątek o papierosach, łasce i uczynkach. W ostatniej zwrotce pewnie byłoby
seven forts only to the other side, ale wtedy nie pamiętałem jak są "brody" po ang.
Seven sevens też mnie bardzo ucieszyło, miało znamiona pewnej kompletności i wypadło lepiej niż
home is home.
Pamiętam z momentu mixowania, jak Litza napierał, żeby podgłosnić mój
harmony vocal, ale ja nie chciałem i cieszę się, że zostao jak jest, nawet gdy ostatecznie nie słychać, że to ja. Normalnie nie jestem taki niechciwy na poklask, ale przy tej płycie miałem wrażenie, że nie tylko w moim przypadku doszło do dużego nagięcia się osobistych stylistyk na rzecz Większego Celu, co uważam za bardzo piękne.
Byłem dość poirytowany na moją koleżankę po teologii, która nie potrafiła mi odpowiedzieć na najważniejsze dla mnie pytanie z jej dziedziny: co wam tam mówili na temat tego jak będzie w Niebie
Wydaje mi się, że ta płyta a w szczególności ten numer trochę mi na to odpowiada. Piszę to w swoim imieniu, by krytycy tej piosenki nie mogli tu wysnuć, że w Niebie będzie nudno
Oczywiście teraz myślę, że każdy inny tytuł by ten utwór zubożył. Dwa lata później napisałem nawet swoją piosenkę The Other Side, nie przejmując się tym, że RHCP, Clannad i... Armia mają swoje piosenki o tym tytule. Taką wolność wewnętrzną w tym przypadku na pewno po części zawdzięczam tej płycie i tej piosence. Co z tego że kiedyś użyte - jeśli to jest TRAFNE, oryginalne i MOJE, to trzeba to zrobić właśnie tak, co z tego, że nei niepowtarzalne. Precz z
kompleksem niepowtarzalności!