W ostatnim czasie czytałem trochę książek.
Oriana Fallaci - List do nienarodzonego dziecka. Jest to książka totalna. Jedna chyba z najlepszych, jakie w ogóle czytałem i póki co bardzo silny kandydat do książki roku we wiadomym wątku. Właściwie to nadal nie wiem, co mogę tu napisać... Jest to rzecz o porażającej sile, pełna PRAWDY, ale nie takiej, że autorka "pisze prawdę" (ojej, czasem niektóre wynurzenia paraideologiczne są takie, że by się najchętniej wyrwało stronę, jedną z drugą!), ale prawdy emocjonalnej, która jest tak silna i tak autentyczna, że wszystkie irytujące fragmenty, wszystkie wątpliwej natury rozważania, wszystkie uproszczenia czy stereotypy w przedstawieniu tego czy owego - to wszystko staje się kompletnie nieistotne wobec tej prawdy. W każdym razie dla mnie wszystkie ewentualne zarzuty kapitulują i ******
Ha, i jeszcze na końcu ten proces... der Prozess wręcz!
Kurt Vonnegut - Rzeźnia numer pięć - o tym akurat trochę pisałem. Bardzo mi się podobało i w pełni doceniam narracyjną rewolucyjność, choć, jak zaznaczałem, emocjonalne oddalenie od wszystkiego nie jest tym, co sprawia, że najlepiej mi się czytało. Skądinąd jednak świetnie się czytało, bo jest wyśmienicie napisane
Ocena *****, wątpliwości brak.
Philip K. Dick - Przypomnimy to panu hurtowo - jest to zbiór bardzo wielu wczesnych opowiadań Dicka, które w dodatku uadował w dość zabójczym tempie, taki okres rozwijającej się kariery... już krótki wstęp ostrzega, że nie są to koniecznie same wybitne dzieła, no i chyba nie są. Przeczytałem ich mniejszą część, bo nie umiem czytać opowiadań seryjnie, i będę sobie czasem czytał dalej (mają bardzo dobrą długość do metra!). Są tam rzeczy niezywkle interesujące a niektóre inne jakieś takie... niedokończone i jakby nie wiem o czym. Ale przebłyski geniuszu na pewno są też. Oceny na razie nie wystawiam, ale najbardziej podobało mi się opowiadanie
"Ekipa dostosowawcza".
Ursula Le Guin - Urodziny świata - też opowiadania (ale znacznie dłuższe i mniej) i tu z kolei przeczytałem prawie wszystkie, oprócz jednego, które właściwie jest minipowieścią (100 stron). Wspólną tematyką większości z nich są kwestie małżeńskie, jak to zwykle u Ursuli w ujęciu niemal czysto etnograficznym, czyli: jak w różnych cywilizacjach, które całkowicie utraciły ze sobą kontakt,zostały rozwiązane kulturowo kwestie damsko-męskie, szczególnie małżeńskie. Mnóstwo niezwykłych pomysłów, a w nie wplecione losy konkretnych bohaterów, którzy w tych okolicznościach (z punktu widzenia czytelników-Ziemian nieraz bardzo egzotycznych!) lepiej lub gorzej się odnajdują. Jak to u mnie z Ursulą... nie jest to czołówka jej twórczości, za to zasadniczo jest to czołówka twórczości jakiejkolwiek... Jest tu opowiadanie "Samotność", które było ongiś moim pierwszym zetknięcie z moją ulubioną autorką. Niełatwe w czytaniu, pod każdym względem nieoczywiste, ale jakże fascynujące. Najlepszy chyba jednak opowiadanie tytułowe, skądinąd jedyne niepowiązane (jak się zdaje) ze światem Hain. Ocena? Jako zbiór silne ****.
Oto Pavel - Śmierć pięknych saren - no i jakoś nie udało się... Wziąłem się za czytanie (dość dawno już) w ramach kryzysu pt. że nic mi się nie podoba, i miało się spodobać. Nie mówię, że nie, ale jakoś... nie wciągnęło. I chyba po stu stronach odłożyłem.
Szczepan Twardoch - Król - na to sobie ostrzyłem zęby i to niezależnie od zarzutów Peta
w tym poście. Prawdę mówiąc, wcale mnie nie odstraszało ani to, że opisują przyrodzenia i piersi, ani że gangsterzy walą kokę, ani że ćwiartują ciała. Myślałem, że mi się będzie podobało. I cóż. Jestem w trakcie. Właśnie rozważam opcję półka. Czyta się zasadniczo świetnie, w sensie języka, płynności lektury i w ogóle. Ale jakoś nie mogę się pozbyć wrażenia niesmaku. Wcale nie z powodu tych penisów i koki. Tylko ten główny bohater mnie jakoś odstręcza. Bo że źli ludzie są źli, i że można to opisać bardzo dosłownie i soczyście, to dla mnie okej. Za to główny bohater i jego wybory, jego skrywano-ujawnione pragnienia i jakieś dziwne jakby usprawiedliwianie ich... jakoś nie mogę przebrnąć. Nie wiem, czy znowu po tych 100+ stronach nie skapituluję (to się chyba zaczyna robić moja metoda czytelnicza
).
Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek - Na drugie Stanisław, nowa księga imion - jest to pozycja, która u nas zasadniczo leży od tygodni w kiblu. Jako taka się sprawdza, przy czym mógłby to być komplement, ale chyba nie jest. Książka sprawia na mnie wrażenie totalnej wydmuszki, jest efektowna, ładnie wydana, prosto i zarazem pomysłowo skonstruowana, dobrze napisana, ale niestety kompletnie o niczym. Panowie zajmują się wymienianiem, jak to dużo znają osób noszących poszczególne imiona, niby coś tam próbują uogólniać i ja rozumiem, że to jest z przymrużeniem oka i bez pretensji, ale ... bez pretensji do głębszych znaczeń to faktycznie jest, ale nie bez pretensji do pokazania, jacy to z nas erudyci. I jakoś mnie to nie przekonuje. Nie przeczytałem całej, jak sądzę, bo otwieram na chybił-trafił, ale ocenowo bym się skłaniał ku **
Może o czymś zapomniałem, ale niech tyle na razie starczy.