UWAGA UWAGA UWAGA - możliwe spoilery.Czekałem na ten powrót ćwierć wieku i sądzę, że mogę zaliczyć się do kręgu osób, które oryginalne TP znają (prawie) na wylot. Przeczytałem wszystkie TPochodne książki, oglądałem "Dual Spires", dwukrotnie pielgrzymowałem do miejsc w których serial powstawał, korzystając z nadarzających się po temu okazji. Czekałem więc, choć przez ponad dwadzieścia lat powrót Twin Peaks był tylko marzeniem z gatunku tych niespełnialnych (coś jak sen o romantycznym weekendzie z niestarą Michelle Pfeiffer
), a od oficjalnego ogłoszenia zajęcia się przez Lyncha nowym wydaniem Miasteczka, moje oczekiwanie przerodziło się w jakąś (b)obsesję, z czasem dłużącym się w nieskończoność i oczekiwaniami rosnącymi w sposób trudny do kontrolowania. No i doczekałem się. I wanted a mission and for my sins they gave me one.
Wczorajszy seans (dwa pierwsze odcinki) przyniósł nie tyle rozczarowanie, co raczej jakiś smutek, bo to co zobaczyłem nie jest Miasteczkiem Twin Peaks, tylko czystym Davidem Lynchem spoza miasteczkowego uniwersum. Nie mam teraz możliwości rozpisywania się, a wciąż liczę na to, że za kilka odcinków wszystko wróci na właściwy tor, ale swoje uwagi mógłbym podsumować następująco:
1) Najważniejszy zarzut: to co zobaczyłem jest amalgamatem wątków, technik, stylów i klimatów z Głowy do Wycierania, Zagubionej Autostrady i Mulholland Drive (oraz - podobno - Inland Empire), a nie ma (prawie) nic wspólnego z oryginalną serią. Czekałem na coś zupełnie innego, potrzebowałem wrócić do atmosfery TP, z jej dziwactwami, śmiesznostkami, podskórnym niepokojem (a nie wszechogarniającym, schizofreniczno-heroinowym tripem), wyraźnie zarysowanymi postaciami które od początku kocha się, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje, a także którymi się gardzi i których się nienawidzi, albo których się po prostu boi. Dostałem film który jest groźny, nieprzyjemny w odbiorze i miejscami całkiem denerwujący.
2) Zdjęcia i kolory. W starym TP (prawie) wszystko było kręcone w ciepłych barwach - dominowały brązy, żółcie, czerwienie i zielenie. Teraz mamy (przeważnie) chłód - błękity, szarości, ew inne barwy mocno przytłumione i przykurzone. Wtedy był to film z drewna/drzewa - teraz dostajemy film z metalu i szkła.
3) Muzyka. W starym TP ptaki śpiewały piękną pieśń i muzyka zawsze unosiła się w powietrzu. Ścieżka dźwiękowa z oryginalnej serii była elementem budującym nastrój całości - wydaje mi się, że była wszechobecna i niezwykle ważna dla tworzenia klimatu. Tu nie ma jej wcale (!!!) - pojawia się (nie licząc czołówki) tylko 3 lub 4 razy. Zupełnie tego nie pojmuję i bardzo mi tego brakuje. Być może muzyka wróci, być może jej brak jest celowy (tj. z pewnością jest celowy, ale na razie nie rozumiem motywacji stojącej za taką decyzją).
4) Postaci. Jak wspomniałem wyżej - w "moim" Twin Peaks każda postać, nawet drugiego czy czasem trzeciego planu była wyrazista i wywoływała u widza (u mnie) konkretne emocje. Mogły być to emocje pozytywne, mogły być negatywne, ale bardzo rzadko kiedy byłem obojętny. Co ważniejsze, czułem to od pierwszych scen, a tutaj nie czuję wcale. Wszyscy są mi albo obojętni, albo odpychający. Czekam na jakiś (oby szybki!) przełom, bo nie pojmuję, że nawet z tak groteskowej i komiczno-głupawej, ale poczciwej i 'lubialnej' pary jak Andy i Lucy można zrobić dość przygnębiające, przykre gęby. Ludzie których widzę w nowym TP (zwłaszcza postaci, których w oryginale nie było) są antypatyczni i brzydcy. Po co zaludniać ten wyjątkowy mikrokosmos indywiduami z chorych projekcji, wyglądającymi, mówiącymi i zachowującymi się tak jak czarne charaktery z wymienionych wyżej innych filmów Lyncha?
5) Magii brak. Są kosmiczne siły, są moce zła, ale nie ma magii (nawet czarnej). W starym TP pojawiły się akcenty 'kosmiczne', ale zło czaiło się w lesie, było pierwotne, szamańskie, należące do "pierwszych mieszkańców tych ziem". Teraz mamy zło technologiczne, z innego świata. Nie z tego, którego mi tak brakuje, I'm afraid. Może to za daleko idący wniosek, ale czy Sowami (które nie są tym, czym się wydają), nie będą w tej serii Kamery (!!!) - których niepokojące zbliżenia ilustrują sceny ze Szklanym Portalem z NYC - które też nie są tym, czym się wydają. Sowy kontrolowały świat, donosząc Złemu. Kamery kontrolują wszystkich i wszystko, no i chyba też donoszą Złemu, tylko że są znacznie bardziej wszechstronne i wszechobecne.
6) Location, location, location! Tak, wiem, że tak naprawdę większość scen oryginalnego TP *nie* była kręcona w pacyficznym nortłeście, ale kalifornijskie studia czy plenery "grały" okolice Snoqualmie, North Bend i Falls City pokazane w pilocie i niektórych fragmentach oryginalnej serii. Teraz mamy lodowaty loft na Manhattanie, Vegas i miasteczko w Południowej Dakocie, a samego Twin Peaks jak na lekarstwo.
7) Humoru brak. Tam ten humor był wszechobecny - raz taki wprost, raz zawoalowany, raz jasny i szczery, raz czarny, raz wysublimowany, raz prostacki. Ale był. Tu go nie widziałem chyba nawet przez chwilę. Nic nie jest z przymrużeniem oka, nic nie jest ze śmiechem szczerym, nic nie jest nawet słodko-gorzkie. Wszystko jest za to ponure i po prostu smutno-przykre.
Minęło 25 lat i może to, w jaki sposób pokazane jest teraz moje ukochane Twin Peaks to próba przedstawienia jak bardzo zmienił się świat i Stany Zjednoczone przez ten czas. Znam ten kraj dość dobrze - od początku lat 90. do teraz odwiedziłem go po wielokroć - ale tak to właśnie jest, że jak się coś widzi regularnie, to się nie zauważa gwałtownych zmian, a taki gwałtowny przeskok o ćwierć wieku (kurwa! jaki ja jestem stary
), to doświadczenie dość wstrząsające. Ludzie w Ameryce naprawdę się zmienili i może ci z TP też musieli tego piętna dostąpić. Przełom lat 80 i 90 to były trudne czasy (nawet tam), ale wciąż czuło się "land of the free" (
whoever told'ya this is your enemy) i amerykański sen, których teraz ze świecą szukać. Wtedy było miło i fajnie (choć raz na jakiś czas zbrodnia wypełzała zza kredensu w dużym pokoju), ale czuło się ducha wspólnotowości. Ludzie których widzimy w aktualnym wydaniu Twin Peaks są już z innych czasów. Nie mają w sobie radości i marzeń, a tylko tymczasowość i strach (i to chyba nie strach przed kimś/czymś, tylko strach o coś - o bezpieczeństwo, o zdrowie, o finanse, o przyszłość). Mam wrażenie, że ta wielka zmiana w klimacie Twin Peaks będzie właśnie odzwierciedleniem myślenia o Ameryce jako o miejscu zupełnie innym od tego sprzed 25 lat. Ludzie już nie kupują płyt, więc po co puszczać im muzykę w filmie? Ludzie przyzwyczaili się do zimnobłękitnych ekranów smartfonów i tabletów z którymi zasypiają i przy których się budzą, to może i ekran transmitujący TP do naszych domów ma przekazywać nam bodźce wzrokowe do których się przyzwyczailiśmy. Ludzie ograniczają swoje przyjaźnie i znajomości do sfery wirtualnej, a w realu stać ich tylko na krępujące milczenie i "załatwianie spraw" (bo szkoda czasu na rozmowę czy beztroski śmiech, skoro można w tym czasie zalajkować śmiesznego kota i spełnić tym samym towarzyski obowiązek), a zatem ci których widzimy na ekranie są nam obojętni, jak prawie wszyscy którzy nas na codzień otaczają.
Mam wrażenie, że oglądam film o końcu świata, a właściwie o post-świecie który nastąpił po tym w którym chciałoby mi się jeszcze żyć.
Dawidzie Lynchu - oddaj mi jeszcze trochę starego Twin Peaks, nie rób mnie w wała. Proszę.