na początek dygresja na temat "kanoniczności" (a także oce-super-niania)
chyba jeszcze tego tak dokładnie nie pisałem - kasetę "Triodante" dostałem do posłuchania pod koniec roku 1998, pożyczyła mi ją koleżanka, która nazywała się Kasia Cylka (gdziekolwiek jesteś, dozgonna wdzięczność) - tylko że to nie był oryginał, tylko przegrywana kaseta z napisem "Triodante"... o tym, że jest na niej jakieś "Miejsce pod słońcem" wiedziałem z książki
Radykalni, a potem w jakiejś encyklopedii polskiego rocka w księgarni przyuważyłem tracklistę, ale ponieważ nie wiedziałem, że kaseta ma mniej utworów, to myślałem, że "Piosenka liczb" i "Święto jaskółki" to są tytuły składowych części jak się potem okazało Pieśni przygodnej. Dodam tylko
że kasetę trzymałem w domu przez jakiś miesiąc lub dwa a potem musiałem oddać - a ponieważ w moim ówczesnym kręgosłupie moralnym nie mieściło się przegrywanie kaset, przez kolejne półtora roku (do reedycji Ars Mundi na CD) słuchałem Triodante na sucho we wspomnieniach w głowie
no i jakże się zdziwiłem kiedy w końcu upragniona płyta znalazła się w wieży, że tam są jakieś inne utwory
od razu dodam, że było to zdziwienie słodko-gorzkie, bo od razu zauważyłem, że te trzy dodatkowe numery raczej burzą mi tamten idealny obraz kasety niż go wzbogacają, choć istotnie Święto jaskółki od razu objawiło mi się jako najlepsze z tej trójki
Czy jednak takie dobre, że usprawiedliwiałoby przerwanie ciągłości wiatru między Pieśnią a Skończyłem? No dla mnie nie, choć od razu zaznaczam, że końcowa ocena dla utworu to będzie 8/10. To oczywiście musi oznaczać, że wszystkie numery na kasetowym Triodante mają u mnie od 9 do 10. I tak jest, bez żadnego na szczęście naciągania (ewentualnie Dzyń będzie być może miał 8.5, jeszcze nie wiem)
(na kompie i w telefonie Święto jaskółki przesunąłem na koniec po Skończyłem i problem z kanonicznością uciął się (drzemkę) - o! salamonowe rozwiązanie! osa! lalamonowe rozwiązanie węzła gorgońskiego!)
__________________
Przechodząc do nieuchronnego meritum... Pokrótce: waltorniowy wstęp wspaniały, pomysł na jej powiązanie z częścią "czadową" bardzo udany, ów wiodący motyw bardzo lubię - potem jest to riffowe zejście, trochę mniej okazałe, trochę na krawędzi "kultowych ideałów trio" (hihi), ale broni się maestrią i ognistością wykonania - po drugim przebiegu tychże nowy niespodziewany motyw waltorni na tle opadających pojedynczych dźwięków gitary na jednym akordzie - wciąż nie wiem czy się to nazywa kadencja (to dostawianie półtonów w dół lub rzadziej w górę) , w każdym razie w tzw. tradycyjnym rocku (nawet w Something Beatlesów) bywa to męcząco sztampowe, w Armii jest to zdaje się jedyne pojawienie się czegoś w tym rodzaju i absolutnie nie jest to sztampowe (bo to nie są półtony)... No i potem pojawia się coś jeszcze bardziej niespodziewanego - zagrywka waltorni niczym z westernu - niesamowita, rozbuchana radość! - ubzdurało mi się kiedyś w Poznaniu, że to jest o tym jak pociąg wjeżdża na Ziemi Kłodzkiej pomiędzy ściany charakterystycznie ozdobionych skałkami wzgórz - między Polanicą a Lewinem - kiedy miałem już to na telefonie nawet to próbowałem sobie odtwarzać w tamtym miejscu, ale to jednak nie było to, ciekawe, na szczęście już wyrosłem z tak instrumentalnego traktowania utworów instrumentalnych
W każdym razie - do tego miejsca jest w sumie 10/10 chyba...
Wszystko mi psuje ta końcówka. I to dosyć dziwne, bo przecież nie jest jakoś "brzydka" czy "nieudana" czy coś... Ale jest w niej DLA MNIE coś manierycznego... O ile na Triodante generalnie porywa mnie dokładnie to, że wszystko tam jest formalnie nieprzewidywalne, "nie tak jak być powinno", czy (jak w przypadku utworu Ciało i duch) nawet hm rażąco (nie, nie "rażąco" - ostentacyjnie!) nieforemne i przez to doskonałe, to jednak przez cały czas jest to dla mnie poparte kontekstem ducha i serca... a tutaj jakoś pobrzmiewa mi tylko sama głowa i matematyka... Na szczęście pod koniec kolejne przewartościowanie wszystkiego gdy wchodzi Tom ze swoim kupletem jakby wprost z innej bajki... To jest bardzo triodantejskie... pod tą przykrywką* dzieją się jakieś trio-dantejskie sceny...
no i aż sam się zapędziłem... na każdej innej płycie byłby to klejnot, to Święto jaskółki, a tu mi nie pasuje... I równocześnie na swój sposób uwielbiam ten numer... I na przykład a koncercie w Punkcie, dokładnie ten "matematyczny" moment którego się tu czepiam został przez następujące triodante: Paweł - Kmieta - Ślepy wykonany z taką zawziętością i mocą, że chyba był to dla mnie best moment tego setu...
jako się rzekło: 8/10
*(O "przykrywkę" pytałem Toma przy okazji naszej "pracy" nad tłumaczeniami tekstów do Tańca szkieletów (
pod przykrywkę - leć leć... tym razem zdarzyło się w piosence Tygrysy śpią)... nie wiem czy to poznańskie, ale u mnie w domu mówiło się na to "pokrywka", więc ta "przykrywka" w Święcie jaskółki znaczyła dla mnie coś zupełnie dziwacznego, w sumie dalej tak jest
)