Potwierdzam, tak było.
Najlepsze, że mimo, że urodziłem się sporo po tym, jak te piosenki były hitami, to mogę podpisać się pod częścią tych odczuć. Kiedy byłem małym chłopcem, u mnie w domu często było włączone radio, ale nigdy na jakieś Eski czy RMF-ki z tą samą playlistą każdego dnia, ale a to na jakieś lokalne radia, a to (w najgorszym wypadku) na Złote Przeboje, gdzie takie ejtisowe hiciory można było usłyszeć bardzo często. I okazało się, że np. ten numer Prońko i Jeżowskiej, albo z kolei sama Prońko w "Jesteś lekiem na całe zło", albo Dwa Plus Jeden (i "Wielki Mały Człowiek") zapisały się w mojej dziecięcej pamięci. No i na pewno miało to jakiś, trudny do zdefiniowania, wpływ na mój dzisiejszy gust muzyczny. Nie mam co do tego wątpliwości.
Co do Dwa Plus Jeden, to w ogóle jest ciekawa historia. W latach 70 ten zespół grał po prostu bardzo ładnie - idealnie pasował i do Opola, i do Sopotu, i na obóz harcerski, czasem miał większe ambicje (nagrali soft-rockową suitę o Cybulskim czy album z numerami z Irlandii), ale generalnie to trzaskali hiciory, czasem wesołe, czasem smutne. I nagle w latach 80. jebs, coś się popsuło. Jeszcze latem 1981 zespół
chciał iść w stronę słońca, ale mniej więcej od momentu wprowadzenia stanu wojennego coś się stało - nie wiem czy Janusz Kruk stwierdził "pierdole, w tym kraju nie da się już pisać ładnych numerów" czy może po prostu stwierdzili, że przy młodszych rockowych zespołach będą brzmieli głupio, jak będą dalej zasuwać folk-rocka. Już wiosną 1982 zapodali pierwsze nieśmiałe efekty przemiany artystycznej - eskapistyczne reggae
Kalkuta Nocą, w duchu "Dreadlock Holiday" 10cc, które niby wciąż jest wesołe (ten saksofonik!), ale Elżbieta Dmoch zaczyna łapać jakiś wyraźnie nowofalowy, drapieżny wajb. Co ciekawe numer był nagrany przez Sławomira Wesołowskiego i Mariusza Zabrodzkiego, gości, którzy po pierwsze byli chyba pierwszymi w Polsce producentami, a nie tylko realizatorami nagrań, a po drugie - niezależnie od możliwości technicznych, starali się, żeby ich produkcje brzmiały jak na Zachodzie i nadrabiali braki inwencją. Ale prawdziwie gruba jazdą był album "Bez Limitu" z roku 1983! Pomiajając kilka numerów, Dwa Plus Jeden brzmi na nim generalnie jakby chciało rozpierdolić swój wizerunek z poprzedniej dekady w pył i zacząć robić jakaś swojską (saksofonik wciąż obecny był w instrumentarium) wersję nowej fali. Zaczynamy więc od od kanciastego numeru "Krach", w którym Elżbieta Dmoch już całkowicie przechodzi na ciemną stronę mocy i w ironiczny sposób streszcza ekonomiczną historię Polski od czasów późnego Gierka do wczesnego Jaruzela. Zreverbowane bębny brzmią trochę topornie, ale generalnie produkcja numeru (choć daleka od zachodnich superprodukcji, na których wyraźnie była wzorowana) dodaje wszystkiemu mroku i tajemniczności, a w powietrzu unoszą się duchy. Mało? Po chwile zespół poprawia efekt rozpędzonym new wave'owym kopem (tym razem z Januszem Krukiem na wokalu) numeru "Gorące Telefony", z klawiszami niczym w OMD i tekstem, który mówi ni mniej ni więcej, tylko o linii telefonicznej między Reaganem, a Andropowem (no oczywiście bez wymieniania nazwisk
). Żebyśmy nie mieli wątpliwości, to na końcu mamy inscenizacji rozmowy telefonicznej toczonej po angielsku i rosyjsku. Napięcie lekko opada w noworomantycznym (acz z lekkim wpływem turnusu w Ciechocinku w referenie) "China Boyu". "Boogie o Siedmiu Zbójach" też nie do końca mnie przekonuje, mimo fajnej gitarki na początku. Na koniec strony A. dostajemy rodzimą wariację na temat tytułowego utworu z płyty "Tusk" Fleetwood Mac (podobny pomysł na aranż, szczególnie bębnów) czyli piosenkę "Nic nie Boli". Szybko można się połapać, że tytułowy szlagwort jest mocno ironiczny...Prawdziwa parada przebojów to jednak strona B. Najpierw dostajemy napisaną z EPICKIM rozmachem balladę "Requiem Dla Samej Siebie", gdzie mamy samą panią Elżbietę i mooorze synthów, rozdzierający, emocjonalny numer. Potem "Superszczur" - jakiś surreal przemieszany z Kraftwerkiem, nowoczesna elektronika i przedziwny tekst. Po tym ciężkim utworze, niespodziewanie przenosimy się w lata 70 - Dwa Plus Jeden prezentuje nam wyjątek od reguły, bardzo ładną, sentymentalną piosenkę "Gdy grali dla nas Rolling Stones" z retrospektywnym tekstem i wokalem Janusza Kruka, który ucieka od nowofalowego cynizmu i brzmi niczym wcielenie dobra i łagodności
(ale wciąż są tu cienie groźnej nowoczesności - dalej mamy ciekawe pogłosy i reverby, dla mnie bardzo mocno robiące ten numer, a na koniec utworu niespodziewanie pojawia się niski, damski głos...). Z kolei w utworze "Hello panie Freud" (zdradzającym pewne rozdarcie tożsamości grupy - linia wokalna i niektóre melodie, znowu jak z Ciechocinka, ale produkcja jest nowoczesna, jakieś dziwne chórki, mechaniczne motywy na wejście...) zwraca uwagę tekst, w którym wokalistka snuje historię o tym, że nie wyszedł jej podryw ze względu na inne upodobania seksualne potencjalnego partnera. Ale prawdziwa jazda to "XXI Wiek" - stylizacja (zamierzona lub nie) na zespół Human League i jego płytę "Dare", zapętlone syntezatory pływające w pogłosach, a w tekście miażdżąca wizja nowego wieku. W refrenie typowy patent aranżacyjny spółki Wesołowski/Zabrodzki - niski głos, stylizowany na robota, nałożony na emocjonalny, główny wokal. Gdybym to usłyszał przed 2000 rokiem, to pewnie bałbym się tego sylwestra. I ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że to ten zespół od "Chodź Pomaluj Mój Świat"
Przedziwna płyta. Gdybym był bezlitosny i brutalny, to oceniłbym ją...nieważne na ile gwiazdek. Ale jest to po pierwsze jakieś ciekawe, hmm, świadectwo historyczne tego jak grało i nagrywało się muzykę w Polsce w czasach PRL. A po drugie - ma ona niesamowity klimat. Te reverby, pogłosy, teksty, wokale... - lata osiemdziesiąte w Polsce zmiksowane z filmem grozy albo jakimś mrocznym science-fiction. Przedziwna sprawa. C.D.N.