poprzednio pisałem sob, 28 października 2017 16:00:43 to co już kolejny odcinek
Kładąc się myślę: pościel, miękkość, dach nad głową śpię do oporu nawet do dziesiątej. Adrenalina budzi o siódmej. Najwolniej jak umiem się zbieram, ale i tak przed dziewiątą wyruszam.
W tym miejscu kilka słów o schronisku. Jest to bardzo sprawnie działający kombinat. Bufeto-recepcja, pieczątki, koszulki, mapy, przewodniki i bogate menu. Niestety ceny jak dla mnie niedostepne. Są ładowarki i wifi, akceptowalne prysznice, czyste pokoje. Jest nawet kuchnia turystyczna z czajnikami! ale nie miałem nawet kubka czy kawy, w ramach oszczędności wagi plecaka, więc nie mogłem skorzystać. Jest też wystawa w osobnym pmieszczeniu koło jadalni
https://pl.wikipedia.org/wiki/O%C5%9Bro ... a_Turbaczu gdzie spędziłem trochę czasu czytając o Tischnerze i Wojtyle i księdzu staruszku z papieskiej kaplicy na Rusnakowej Polanie /x. Kazimierz Krakowczyk/ oraz o historii schronisk /tu m.in. że kwestia budowy schroniska na Lubaniu była rozpatrywana na szczeblu rządowym czy stać II Rzeczpospolitą na taki wydatek, co w kontekście dnia dzisiejszego marnotrawstwa pieniędzy publicznych budzi zadziwienie i szacunek jak kiedyś oglądano każdą złotówkę/.
Dziś dzień Tischnera, więc łącznik Wojtyła-Tischner, więc chcę odwiedzić Papieską Kaplicę, gdzie słynne kazanie o ślebodzie głosił x. Tischner. Polana Rusnakowa gdzie stoi, zmieniła się nie do poznania. Wielkie świerki okalają kaplicę, a ja ją zapamiętałem jak samiuteńka stała na polanie i była przestrzeń i widoki spod niej. Piękna Pieta wtulona w załom kaplicy.
Obok termometr w słońcu wskazujacy 37 stopni a jest przed dziesiątą! Jeszcze idę zobaczyć bacówkę ks. Krakowczyka ale widok opłakany, chyba jakiś remont.
No to schodzę niebieskim do Łopusznej. Już odcinek schronisko-kaplica był smutnym rozjeżdżonym traktem, co mogę jeszcze zrozumieć, ale dalej już tylko gorzej. Wyryta przez ciężki sprzęt chyba z siedmiometrowej szerokości droga, po co, na co? Za czyje pieniądze? Jakaś urzędnicza masakra. Po prostu jestem wściekły!
Dawne drogi od polany do polany, od przysiółka do przysiółka zostały rozorane i zniszczone, żeby... no właśnie udostępnić pojazdom. Ja prdl wszędzie trzeba dojechać? Kupują działki, stawiają domki, żeby odetchnąć górami i niszczą wokól bo muszą swoimi terenówkami wpier... się pod sam próg.
Myślę, że x. Józek byłby smutny jak jego szlak został zniszczony. Złe emocje powodują, że gdy dochodzę do Zarębka Wyżniego, gdzie ma być bacówka Tischnera, nie mam cierpliwości by ją znaleźć!
Spotykam polowy ołtarz, ale idę dalej, a gdy się orientuję, że przeszedłem nie chce mi się wracać. Byłem pewny, że będzie strzałka, drogowskaz, a tu nic. Dawna wiejska droga wyłożona betonowymi płytami straciła swój sielski charakter. Choć tu mogę zrozumieć, bo stali mieszkańcy żyją tu i jest im po prostu łatwiej w codzienności. Złażę do potoku i na asfalt więc chyba z 5 km do Łopusznej. Strasznie mi żal tej bacówki, ale się pogodziłem i powoli wyciszyłem. To tak jak się spóźnisz na pociąg, stało się, będzie inny, następny, świat się nie zawali.
Natomiast gdy wcześniej czytałem o Gorcach i wieżach widokowych, i szerokich trasach rowerowych myślałem, no nie, jest ok, a teraz wiem, że nie jest ok. Może te rany się zabliźnią, ale słysząc, że terenówkami wjeżdżają na same szczyty tymi udogodnieniami, nie chce mi się wierzyć. A rowerzyści to debile, którzy swym głodem adrenaliny zabijają piesze szlaki. Pod schroniskiem widziałem ich całe tabuny, chleją piwo do nocy i heja w dół urwał... Znajdź się człowieku na ich drodze. Chyba tylko obszar Parku Narodowego jest bezpieczny. Może ten przeskok z pięknej doliny Kamienicy do okolic Turbacza uczynił taki zgrzyt?
Wracamy jednak do asfalowej drogi do Łopusznej. Wyjątkowo bez wyrazu i klimatu. Jeden zabytkowy dom, jakieś ośrodki... nic ciekawego. Upał straszny, zaczynam marzyć o sklepie. W końcu jest i gdy wchodzę do tej klimy różnica temperatury chyba z 30 stopni zbija z nóg, a sklepowa i tak w krótkim rękawku. To ile jest na zewnątrz!? Schładzam wyschnięte gardło i dalej. Dochodzę do Gminnego Ośrodka Kultury i Izby Pamięci Tischnerówka. Akurat jakaś grupa zwiedza, więc obchodzę niezauważony ekspozycję, ale jakoś nie mam nastroju i muzealna sztuczność mnie denerwuje /choć projektował Maciej Berbeka/.
Wreszcie kościół i możecie wierzyć lub nie, ale gdy przekraczam bramę na szczycie której w kapliczce św. Michał Archanioł i wchodzę w obręb zamknięty murem odchodzą wszelkie złe odczucia, spływa wielki spokój.
"Ciszą wszystkich cisz, jest cisza kościółka. Kto chce znaleźć Boga, musi wejść w ciszę" te słowa x. Tischnera wielce są mi potrzebne w tym dniu. Wnętrze kościoła widoczne przez kratę, ale zachwyt budzi strop kościoła. Jest bardzo dobrze. Jestem samiuteńki, nie licząc bocianiej rodziny na słupie.
Miał to być dzień Tischnera i tu Go wreszcie odnalazłem. W krużgankach obok kościoła stała wystawa o księdzu Józku. No i padłem, i zrozumiałem. Tischner z nieba zrobił mi żart w swoim stylu. Jakby mówił: Nie mogłeś znaleźć mojej bacówki bo mnie nie poznałeś, teraz zapraszam cię do zaprzyjaźnienia się, a jak to się stanie, zapraszam do siebie, bo wtedy zrozumiesz. Zbudowałem bacówkę by być z dala od ciekawskich.
No i jestem do dziś na tej drodze. Poznawanie tego człowieka jest fascynujące, a zaczęło się w Łopusznej. Po przyjeździe zakupiłem...
No i dedykacja dla forumowych tatromaniaków
Oprócz wystawy ciekawa droga krzyżowa obok kościoła, wykonana przez absolwenta szkoły Kenara, Władysława Waksmundzkiego, ale nasza Kicińsko-Wierzenicka Droga Tajemnic Różańcowych ładniejsza.
No to na cmentarz, żeby zmówić za Tischnera spoczywaj w spokoju i Bogu. Wśród znanych mi nagrobków ten jest w ścisłej czołowce. Nie wiem jaka historia wiąze się z powstaniem tego grobu, ale kamienna płyta przypominająca Gorce jest fascynująca. /inny pomnik o. Hołowatego na Jamnej gdzie w kamieniu naturalnie zarysowany jest krzyż, jest równie piękny/.
Idę na busa pewny, że na trasie Nowy Targ - Szczawnica co 10 minut. Po pół godzinie dopiero jest, więc zmieniam plan i jadę od razu do słynnego Dębna, pomijając kościół w Harklowej. O samym kościele nie będę pisał, bo bez trudu znajdziecie informacje w sieci.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bc ... %C4%99bnieNatomiast to czego nie ma w internecie, ani przewodnikach opiszę, bo czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem. Wzdłuż ulicy kilka busów, a przed kościołem kilkadziesiąt osób. Do kościoła wpuszczają w określonych grupach. Jakoś tam bezczelnie włażę siadam w ławeczce. Dwie panie na zmianę opowiadają o kościele. Nie robimy zdjęć, mikroklimat, na lewo, na prawo, ble ble ble, cymbałki plim, plam, plom, można zakupić kartki, zakładki, przewodniki. 10 minut następna grupa. Oczywiście siedzę dalej i po trzeciej grupie trochę ochłonąwszy, zaczynam podziwiać to niesamowite wnętrze. Jest piękne i tyle. Siedziałem z godzinę i jeśli mogę zasugerować to wybierzcie się tam na mszę, a jak nie to po sezonie. To zwiedzanie w stylu japońskim odziera to miejsce z mistyki. Wychodzę a tu jeszcze więcej ludzi, bo dotarły następne busy. Wyrzucają z siebie ludzi w klapkach, kwiecistych gatkach, koszulkach na naramkach. Tyle busów to może się załapię na transport. Jeden, drugi, trzeci odmawiają bo kurs na Zakopane. O to taki interes. Zwożą ludzi bo zabytek Unesco i jest atrakcja. Tuż obok Łopuszna niezgorsza a jakże pusta i cicha.
Człapię na przystanek. Wieś ma ciekawą zabudowę, ale nadmiar wrażeń i gorąco powodują, że jednak jestem trochę otępiały i nie robię zdjęć.
Na przystanku kobieta, więc pytam kiedy będzie busik. O za 5-10 minut, coś tam gadamy, okazuje się, że miejscowi też zbulwersowani drogami, wieżami i tym co się dzieje w Gorcach. Za dużo hałasu, samochodów... Po pół godzinie zauważamy, że mimo fajnej rozmowy nic nie przyjeżdża. Lekkie zakłopotanie, że no coś musiało się stać, wreszcie jest przeładowany Mercedesik. Ledwo się mieszczę z moim plecakiem na stelażu przyklejony do drzwi, ale kierowca jak i pasażerowie mają luzik, byle do przodu! Okno otwarte, więc połowa mojego jestestwa prawie wylatuje za burtę, co na zakrętach powoduje dreszczyk emocji. Muszę przyznać, że kocham małopolskie busy. Na przekór prawu, przepisom, europejskim wytycznym, a nieraz nawet ekonomii jeżdżą po największych zakątkach, wszystkich znają, wszędzie się zatrzymają. Nigdy nie usłyszałem złego słowa, że się tarabanię z plecakiem. Wręcz często życzliwość, a nawet gaz do dechy żebym zdążył na przesiadkę. A pieniądze za bilet najczęściej wywołują moje zdumienie symbolicznością.
Wreszcie Krościenko, wkrótce Szczawnica. Przeskakuję na kolejnego busa do Jaworek. Byle się wyrwać z miasta, tłumu i gorąca. Jaworki, szybkie zakupy i w Wawóz Homole. Godzina już ta, że raczej wszyscy wracają i idę pod prąd. Ale i tak ciasno i gwarno. Prę naprzód, na skóty, po kamieniach, przez potok, omijam kładki, kolejki i zatory. Wyrwać się tam gdzie pusto. I faktycznie za Bukowinkami jak nożem uciął. Inny świat. Dochodzę do bazy namiotowej pod Wysoką. Jest ciasno, dużo namiotów co mnie dziwi, ale od początku świetna atmosfera.
Rozbijam namiot najdalej jak się da od ogniska czyli przy śmietniku. Fajne rozmowy, herbata z czarnych czajników i ledwie zmierzcha spać.