Ja sobie podśpiewywałem wczoraj Spirita, więc było dobrze. Setlista przekrojowa, z oczywistą reprezentacją hiciorów, ale były aż 3 numery z mojego topu - szczególnie ucieszył mnie zupełnie nieoczekiwany Kolejny rozdział, który znalazł się u mnie tuż poza pierwszą dziesiątką, a w sobotę zabrzmiał z charakterystycznym dla siebie ogniem, tym bardziej że - co już dość jasno wynikało mi z niedawnych licznych odsłuchów - głos Eowiny odpowiada mi zdecydowanie bardziej, niż ówczesnej wokalistki. Wyróżniłbym jeszcze szczególnie Piosenkę pisaną po wietnamcu (drugi wokal, inaczej niż na płycie, Eowiny, a Budyń na kolanach best momentem koncertu!), Pułapkę, a także Sens i definicję (to numer o bardzo dużym potencjale koncertowym - świetnie ryczy się refren). O nowych kawałkach za bardzo się nie wypowiem, z dwóch powodów: pierwszy z tych powodów określany jest nazwiskiem inż. Mamonia, a o drugim napiszę więcej na koniec, teraz tylko tyle, że poza obiecującym początkiem numeru "Na Mokotowie pada deszcz" nie mam wrażenia, bym je naprawdę usłyszał. Zespół dobrze się również prezentował wizualnie i nie mówię tu jedynie o oczywistym w tym kontekście uroku wokalistki. Budyń na wstępie zaznaczył, że zgodnie z wielowiekową tradycją jubilat musi się zrobić jako pierwszy, z pewnym zainteresowaniem obserwowałem więc pląsy gitarzysty, którego sposób poruszania się na dwie godziny przed koncertem zdawał się jako jedyny potwierdzać ów stan rzeczy, a który - zapewne z uwagi na niewielkie rozmiary sceny, daleko niewystarczające potężnemu sześcioosobowemu ansamblowi, jakim jest Spirit - wybrał dla siebie przestrzeń pod sceną i używał jej (zwłaszcza w pierwszej części występu, a najbardziej chyba jeszcze zanim ów się rozpoczął) dość zamaszyście, a i sam lider, zwykle ograniczający ruchy sceniczne do niezbędnego minimum, tym razem sprawiał wrażenie bardziej ożywionego.
Ważne jednak, żeby te plusy nie przysłoniły nam minusów. Otóż, po pierwsze, całodzienna gonitwa, by się wyrobić na tę bezpieczną +/- 20:30 okazała się niepotrzebna, bo o 20:30 to pierwszy zespół zamierzał wkrótce rozpocząć nieśpieszne przygotowania do ewentualnego wyjścia na scenę, w efekcie Spirit zaczął ze 2h później, co z kolei sprawiło, że do akademika wracałem wprawdzie zadowolony, ale pół- lub nawet ćwierćprzytomny. Słuchanie dwóch pierwszych zespołów, czego - mówiąc całkowicie szczerze - miałem nadzieję przynajmniej w części uniknąć, było o tyle trudne, że było za głośno, wręcz na granicy bólu, i w sytuacji, gdy wszystkie dźwięki płynące ze sceny słyszałem po raz pierwszy, odbierałem to jako słabo rozróżnialny jazgot. Koncert Spirita nie był niestety od tego problemu wolny: Budyń często ginął zupełnie, zwłaszcza w szybszych fragmentach, co najsilniej odczułem chyba w zwrotkach Naklejki, gdzie tekst jest wszystkim (choć z drugiej strony, to właśnie w sobotę zrozumiałem wreszcie, jakie dwie sylaby Budyń wykrzykuje co i raz w Kolejnym rozdziale), głos Eowiny czasem przekraczał wspomnianą granicę bólu, instrumenty zlewały się w magmę, no ale tu znałem już kawałki, więc mózg dopowiadał to, czego słychać nie było.
No ale, to jednak sprawy drugorzędne. Koncert się podobał i cieszę się, że w końcu udało mi się na koncert Spirita dotrzeć, co zwykle się nie udawało, a akurat mnie do tego, że na koncertach Spirita bywać warto, nie trzeba przekonywać, bo ogromne korzyści z obecności przed wieloma laty na jednym z nich odczuwam po dziś dzień

Tak więc, Spiricie, dzięki za ten jubileuszowy koncert i za wcześniejsze lata, no i - rzecz jasna - powodzenia w przyszłości!