Emilian pisze:
Tylko wtedy padało, ale wody było mniej.
Tam w ogóle nie dało się już dojść ścieżką, za silny prąd wody, musiałem iść zboczem.
----
Kolejny dzień budzi mnie deszczem. W programach informacyjnych pojawiają się już pierwsze alarmujące wieści z Tatr. Nie licząc tej przerwy, w której byłem Za Bramką pada bez ustanku od 40 godzin. Jednak po południu zaczyna jakby odpuszczać... już tylko mży raz po raz, idziemy więc do Doliny ku Dziurze. Dolina odwdzięcza się nam stosunkowo dobrą jakością szlaku - jest on poprowadzony dużo wyżej niż potok, był więc względnie bezpieczny. Przy samej jaskini i w niej nieco zdesperowanych tak jak my turystów. Sama Dziura jakoś się obroniła przed deszczem, myślałem że będzie zalana po korek
Niemniej przez ten górny otwór lały się do niej potoki wody.
Potem Krupówki... znów zaczęło lać...
To chyba tego dnia KoT z rodziną schodzili z Gąsienicowej...
Lało także następnego ranka. Czy to już chwila by kupić flaszkę i się urżnąć? A jednak nie - byliśmy właśnie w Chacie Sabały (bardzo miła rozmowa z gospodarzami nb. rodziną słynnego bajarza), gdy nagle za oknem mignął mi promień słońca. A potem to już poszło jak w Tatrach - błyskawicznie, po godzinie niebo było nieźle przetarte. Idziemy w góry, oczywiście bez szaleństw, wszędzie jest ciągle mnóstwo wody i wciąż odradzają jakiekolwiek wyjścia w góry. Ale około 16:00 stoimy z Dominikiem na szczycie Nosala. Po drodze fascynujące widoki na oświetlony słońcem Giewont, parującą Kotlinę Zakopiańską i huczącą w dole Białkę.
Widoki z Nosala, biorąc pod uwagę jego skromną wysokość, zawsze zdumiewały mnie swoją rozległością. Kopieniec, Boczań, Żółta Turnia, Kościelec, Świnica, Kasprowy, Kopa Kondracka... Zejście do Nosalowej Przełęczy jest bardziej mokre i błotniste, ale ostatecznie lądujemy w Kuźnicach.
Kolejnego dnia budzi mnie... nie deszcz moi drodzy, lecz piękne slońce. Wstajemy wcześnie i jedziemy do Palenicy (objazdem przez Bukowinę, droga Oswalda Balzera zamknięta po ulewach z powodu obrywu). Ludzi jeszcze mało, idzie się dobrze, jeszcze dobrze przed południem jesteśmy przy Moku. Tu też dzieci nie były 2 lata temu, przyszedł czas. Wygląda co prawda na to, że wszystkie okoliczne szlaki TPN zamknął - Pięć Stawów, Polana Waksmundzka, Czarny Staw, nawet Ceprostrada. Ale w schronisku dowiaduję się, że właśnie otworzyli szlak dookoła Morskiego i nad Czarny, dobre i to.
Idziemy w kierunku Mięgusza a młody wydaje co chwilę okrzyki zachwytu. Cóż, pochwalam i rozumiem:
Szlak na Czarny Staw co kawałek mokry i pozalewany, ale da się przejść. I jak zwykle trochę mnie wymęczył, on jest taki ścichapęk! Wreszcie osiągamy Staw, kocioł w którym jest położony i jego otoczenie jak zwykle rzuca mnie na kolana. Ech, poszłoby się znów na Rysy... i jeszcze kiedyś pójdę.
Powrót z Moka to już inna inszość. Zeszły się tysiące ludzi, sceny przy schronisku to jakiś dramat. Rezygnujemy z posiłku, jemy niżej w luźniejszej Włosienicy. Z zadowoleniem recytuję rodzinie Nykę z głowy -
"otwarty pawilon o przesadnej kubaturze i niskiej funkcjonalności" (Świrorum, panie!). A przy Wodogrzmotach - ciągle idziemy w tłumach - wpadam na świetny pomysł: chodźmy do Roztoki! Dobrze, że poszliśmy. Wkroczyliśmy w inny świat, szlak pełen malin, schronisko niemal puste (dosłownie ze cztery osoby-rezydenci siedziały na łąwce przed). Odpoczęliśmy od hałasu, odprężyliśmy się, wypiliśmy koktajle jagodowe, napisałem sms-a do Witka (a on jadł miętusa na Mazurach!)... Chętnie zostałbym tam na noc.
Niedziela: pogoda ma się popsuć znów, więc zamierzamy przejść Kościeliską. Zawsze można przeczekać w Ornaku albo w miarę szybko wrócić. Ale najpierw wstaję o szóstej i idę sam na Stoły. Jak Bobrowiecka - szlak też ciągle do zrobienia "na później". Idzie mi się dobrze, jest rześki poranek, po drodze znów mnóstwo malin, włączam piąty bieg i jestem zadowolony z kondycji, jest dobrze! Widoki z polany są niecodzienne, może nie bardzo rozległe ale nader ciekawe (Giewont z zupełnie innej perspektywy!) Zaglądam do jednego z zabytkowych szałasów: a tam ktoś chrapie owinięty w śpiwór! W sumie niezła alternatywa dla schroniska... Idę jeszcze rzecz jasna wyżej na Suchy Wierch, o kórym tak podpuszczająco pisze Nyka:
Dawniej szlak turystyczny wyprowadzał jeszcze o oddalony o 300 metrów szczyt Suchego Wierchu (1428 m) - kulminację dwuwierzchołkowego masywu Stołów. Otwiera się z niego interesujący widok... itdŚcieżka ze Stołów na szczyt jest wyraźnie widoczna. Chyba wszyscy tam wchodzą, mimo że szlak istotnie kończy się niżej. No i faktycznie jest pięknie. Szczególnie fajnie widać cały Twardy Upłaz pod Ciemniakiem, a z drugiej strony potężny z tej bliskości Kominiarski! Sms do Krejziego, woda i ciastko. Okej, czas goni więc zbiegam w dół.
Po trzech godzinach wracamy już wszyscy do Doliny i idziemy do Ornaku. Kirowa Woda wzdłuż szlaku wciąż pełna wody, leci od niej zimno i mgła.
Ze schroniska idziemy jeszcze nad Smreczyński, bardzo lubimy
skromne to jeziorko. Ale stamtąd dość szybko wygania nas zbliżająca się burza, do Kir wracamy w ulewnym deszczu, Tatry jeszcze raz pokazały nam mokrą figę na koniec
W poniedziałek wyjeżdżamy... po drodze jeszcze słowackie atrakcje, ale to już inna historia.