MAQ pisze:
Będę na nich dzień i dwa wcześniej!
Byłeś? Bo my dziś byliśmy! Było super. Przepiękny koncert. Chyba tylko nowy materiał, ale od razu kupiłem dwie płyty

Z lewej strony siedział wiolonczelista Tomasz Pokrzywiński i grał wspaniale. Czasem klasycznie pięknie, ale kiedy indziej dreszczem przejmowało, jak zaczynał załamywać dźwięk zjazdami po strunach, a czasem znów wydobywał z instrumentu takie dźwięki, których bym się po wiolonczeli w ogóle nie spodziewał (wiolonczelowe piski?!).
Centralnie siedział Michał Górczyński i o ile przez większość czasu po prostu produkował (i tak niesamowite) infradźwięki, które bardzo skutecznie porządkowały całość, ale nie rzucał się za bardzo w uszy, o tyle jak czasem pozwalał sobie zaszaleć, to ho ho! Trąba apokaliptycznego słonia! Albo próba wyjmowania temu słoniu serca z klaty gołymi rękoma!
A z prawej Paweł Szamburski, którego dźwięk klarnetu staje się dla mnie powoli synonimem pięknego dźwięku jako takiego. Nie wiem, jak on to robi, ale zaczarowuje mnie samym brzmieniem.
A teraz najlepszy myk: przyszedłszy nieco za późno, zajęliśmy ostatnim rzutem na taśmę dwa znakomite miejsca, w środku drugiego rzędu, właściwie na przeciwko Górczyńskiego. Grają więc, graja, dochodzą do ostatniego utworu o bardzo długim łacińskim tytule, grają więc i jego - aż tu nagle pani, która siedzi tuż przede mną
wstaje i zaczyna śpiewać. Chwila, i dołączają do niej dwie następne panie, siedzące po jej prawej stronie. Po czym kolejne dwie po lewej, wstały akurat tuż przed głową elsei! Ta piątka więc wyszła trochę z miejsc, zrobiła pół kroku do sceny i śpiewa w najlepsze - aż tu znienacka gość obok mnie (i kobieta za nim) też wstaje i dołącza do reszty! Aż się zacząłem zastanawiać, czy teraz nie ma oczekiwania, że ja też dołączę

Na szczęście nie znałem tekstu, a zespół jednak nie był spontanicznym zrywem, lecz "chórem Grochów", który tak niespodziewanie wzbogacił brzmienie tria.
Ciekawe, jak brzmi płyta. Domyślam się, że spore fragmenty brzmią podobnie i mówię tu o tych fragmentach stonowanych, jakby o głównych motywach. Ale na żywo co i raz były takie przełamania, jak właśnie szaleństwa na klarnecie basowym albo kiedy Szamburski nie mógł usiedzieć i, choć nie miał miejsca, wstawał i zaczynał zaklinać węża. Pierwszy raz byłem na koncercie w Ladomku, o którym MAQ założył ten wątek i myślę, że na pewno nie ostatni!