Pet pisze:
Wróciłem z Paryżewa, więc mogę się w końcu wypowiedzieć na temat. Skoro w dobrym tonie jest zacząć od bilansu pobytów, to jadziem:
We Francji byłem po raz trzeci, w Paryżu po raz drugi, a zawodowo po raz pierwszy.
Pierwszy raz jechałem pociągiem, drugi raz autokarem, a teraz leciałem samolotem. W zasadzie nawet dwoma samolotami, bo z racji pewnych zawirowań miałem dwa bilety lotnicze: na Air France z Okęcia i na Ryanair z Modlina, ale ponieważ pierwszy lot był związany z pobudką o jakiejś nieistniejącej godzinie, to ostatecznie postawiłem na cywilizowaną godzinę z Modlina, a gorzką pigułkę niewykorzystanego biletu musiała przełknąć moja firma-żywicielka.
Moja pierwsza wizyta w Paryżu miała miejsce w lutym 1993 roku i była typowo turystyczna. Kilka dni latania po mieście w celu zaliczenia jak największej ilości atrakcji. I już tłumaczę, dlaczego tak mi zależało na La Defense. Ten wypad 22 lata temu był moim pierwszym wyjazdem za granicę W OGÓLE. Polska niby już poznała smak zgniłego kapitalizmu, ale nasze realia były jeszcze silnie osadzone korzeniami w otoczce post-PRL-owskiej i post-PGR-owskiej. Jak wspominałem, do miasta dotarłem wtedy Pociągiem, i prosto z dworca (bez wychylania głowy na powierzchnię) do metra, wędrówki kilometrowymi korytarzami podczas kolejnych przesiadek i wysiadka w peryferyjnej dzielnicy tuż przy hotelu. Szybka szamka i w końcu wieczorny wypad w miasto. Znowu w metro i na La Defens właśnie... wyjście na powierzchnie i SZOK. Wszystkie te metafory o opadniętych szczękach i odpadniętych dupach to mało, żeby opisać mój ówczesny odbiór tego miejsca. Dla misia z Polski wczesnych lat-90tych, który pierwszy raz wychylił nochal z domu, ta dzielnica to był po prostu kosmos nie do ogarnięcia, a widok spod Wielkiego Łuku na miasto przytkał mnie na dobre. I chociaż potem zaliczyłem jeszcze wszystkie najważniejsze atrakcje z Notre Dame, Luwrem i Wieżą Eiffla na czele, po powrocie na pytanie co na mnie zrobiło największe wrażenie w Paryżu odpowiadałem: La Defense...
...i metro (bo u nas do otwarcia kawałka pierwszej linii ciągle jeszcze trochę brakowało).
No i właśnie dlatego zależało mi na zobaczeniu jeszcze raz tego miejsca. Po pierwsze dlatego, żeby skonfrontować swoje wspomnienia z rzeczywistością, a po drugie, żeby sprawdzić czy cały czas będzie w stanie na mnie zrobić takie wrażenie.
...i chyba z tego drugiego powodu ostatecznie się nie zdecydowałem (chociaż była nadarzająca się okazja). Chyba bałem się, że po ponad dwudziestu latach te biurowce już nie wgniotą mnie tak w fotel jak, a jednocześnie, że ta wizyta zatrze to wrażenie, które miałem wtedy.
Ale co było, to było, a tymczasem mamy 2015 rok, a ja pojechałem tam tym razem nie na wycieczkę, tylko do roboty. Nie wiedziałem czy będę miał w ogóle czas na jakieś zwiedzanie, tym bardziej, że nie mieszkaliśmy w samym mieście tylko w Poissy (V strefa, jakieś 30 km od ścisłego centrum). Na szczęście coś tam udało się zobaczyć. W ciągu dnia była robota (szkolenia dla pracowników naszej francuskiej filii, "wizje lokalne" w obiektach, które realizowaliśmy i te które realizowała konkurencja i takie tam), a wieczorem w pociąg i do Gwiazdy de Gaulle'a, a stamtąd dalej metrem. Zaliczone zostały Wieża Eiffla (z wjazdem na drugie piętro), Łuk Tryumfalny, Sacré-Cœur i Montmartre nocą, Notre Dame, i d'Orsay (w końcu! bo za pierwszym razem mi się nie udało - chociaż i tak była to zdecydowanie za krótka wizyta). Poza tym kolacje w restauracjach na Pigalle (szczególnie polecam Au Rendez-Vous des Artistes - stek w sosie roquefort w ich wykonaniu to poezja w najczystszej postaci).
Nawiązując do postu Moniki - czy było to "oswajanie" miasta? Raczej spotkanie starego kumpla. Poczułem się tu swojsko w momencie, kiedy po wejściu do metra odkryłem, że cały czas pamiętam jak dojechać do dowolnego miejsca bez nerwowego pytania przechodniów "jak trafić do..." i bez konieczności upewniania się czy wsiada się w pociąg jadący w dobrym kierunku, a i nawigacja po siatce połączeń nie sprawiała żadnego kłopotu.
Ten pobyt przypomniał mi jak fantastyczne jest to miasto i ile oferuje.
Czy mam zamiar jeszcze kiedyś do niego wrócić? Mam nadzieję, że nie raz.W ostatnich dniach nastąpił pierwszy raz z tych wielu razy, które sobie obiecywałem kilka lat temu. I tym razem nie był to już wyjazd grupowy, ani służbowy, tylko samodzielnie zaplanowany i zorganizowany wakacyjny tygodniowy wyjazd rodzinny. Wiedzieliśmy co absolutnie musimy odwiedzić, gdzie chcemy pójść i co robić i co ewentualnie możemy zobaczyć jeśli sił i czasu wystarczy. Przytłaczającą cześć celów, które sobie postawiliśmy udało nam się zrealizować (przyznam szczerze, że nawet więcej niż zakładałem), dosłownie kilka wypadło nam z listy (rejs po Sekwanie, muzeum Rodina... i znowu to La Défense), ale za to wpadło kilka innych, nieprzewidzianych. Moim osobistym celem, było dodatkowo ograniczyć jeżdżenie metrem do minimum, za to latać po mieście z buta tak dużo jak się da. Wszystko po to, żeby lepiej poznać jego topografię. Bo wiadomo jak to jest z metrem - wchodzisz pod ziemię w miejscu A, i wychodzisz w miejscu B. To, co było nad tobą przegapiasz, a odległości między poszczególnymi obiektami i ich wzajemne położenie zaczynają się zacierać. I ten zamiar też udało mi się zrealizować.
A ostateczny bilans wygląda jak poniżej.
Z rzeczy zaplanowanych udało się zobaczyć:
Wieżę Eiffla
Trocadero
Łuk Tryumfalny
Pola Elizejskie
Katedrę Notre-Dame
Dzielnicę Łacińska
Muzeum de Cluny (z rzutem oka na Sorbonę)
Luwr
Eurodisney
Centrum Pompidou
Muzeum Picassa
Muzeum Armii
Grobowiec Napoleona
d'Orsay
Panteon
Cmentarz Père-Lachaise
Montmartre (z bazyliką Sacré-Cœur, Moulin Rouge i Place du Tertre)
Born Bad Record Shop
Rock'n Roll Voltage
Demobil Le Poilu
Demobil Doursoux
Lego Megastore
Trabendo (koncert The Struts / Bad Nerves)
L’International (koncert Mess / À Cran)
Nie udało się zrealizować:
Zwiedzania Sainte Chapelle
Wizyty w ogrodzie Luksemburskim
Wyskoku do La Défense
Rejsu po Sekwanie
Z rzeczy, które udało się złapać poza planem:
Podziemia archeologiczne przy Notre-Dame
Rue Dante ze wszystkimi komiksowym i figurkowymi sklepikami i antykwariatami (a jest ich tam naprawdę sporo)
Dom Serge’a Gainsbourga
Sklepik Le Rideau de Fer
Sklep Balades Sonores
Paris Duck Store
Poza tym oczywiście buszowanie we wszelkich sklepikach muzealnych, napotkanych sklepikach z pamiątkami, kioskach ze starociami nad Sekwaną i egzotycznych second-handach.
Do uzupełnienia następnym razem:
Wersal
Opera
Most Aleksandra III
Place Vendôme
Katakumby Paryża
Muzeum Rodina
Musée de l'Orangerie
Muzeum Sztuki Współczesnej
Klub Glazart
Klub Rock’n’Roll Circus
Czy to było oswajanie miasta? Pewnie w przypadku Sylwii, Antka i Franka tak. W moim własnym odczuciu, ten wyjazd to był już jak wypad na znane rewiry, w których zaczynałem łapać pierwsze, ulotne niteczki wrażenia, że nie kursuje się już tylko w ramach turystycznego getta, ale, że wydeptuje się własne ścieżki w miescie. Ot, choćby takie jak zupełnie przypadkowe natknięcie się na domostwo Serge'a Gainsbourga (które w pierwszej chwili wziąłem za opuszczony squatt, ze względu na jego wygląd) w drodze powrotnej z Luwru, spotkanie tego samego kloszarda w różnych miejscach miasta pierwszego i przedostatniego dnia pobytu, albo trafienie w metrze na dziewczynę, która dwa dni wcześniej stała koło nas nas na koncercie.
A właśnie! Koncerty! Termin wyjazdu nie był przez nas ustalany pod kątem wydarzeń muzycznych, tylko dopasowany do końca okresu rekrutacji do szkół średnich (ze względu na Antka). Kiedy już jednak mieliśmy klepnięte bilety i kwatery, to okazało się, że w tym samym terminie w ramach swojej europejskiej trasy, będą wizytować w Paryżu glamrockowe "primadonny" z The Struts - uwielbiani przez Sylwię. Decyzja była podjęta w jakieś 30 sekund.
A skoro trafiliśmy na taki zbieg okoliczności, to zaświtało nam, że w terminie kiedy tam będziemy może być ich więcej. Zaczęliśmy więc buszować po sieci w poszukiwaniu innych imprez muzycznych. Trochę mieliśmy pecha, bo w dniach 23, 25, 26, 27 miał się odbywać w Paryżu duży festiwal Rock nad Sekwaną, który "wymiótł" inne koncerty w tym okresie (pewnie z obawy organizatorów o klapę finansową). Niestety pierwszego dnia imprezy nie grało tam nic, co by nas kręciło, a kolejnego, kiedy robiło się ciekawie (Turnstile, Viagra Boys) z samego rana opuszczaliśmy już Paryż. Coś tam się jednak znalazło. Po pierwsze już w dniu naszego przyjazdu w klubie Glazers, miała grać młoda nadzieja współczesnego hadcora - Scowl. Jednak ze względu na odległość klubu od naszego lokum i przewidywania, że po podroży i całym dniu emocji będziemy już padali z nóg, daliśmy sobie spokój. Za to kolejna opcja była już ciekawsza - dzień przed naszym wyjazdem w klubie L'International (czyli w takim paryskim Pogłosie) miała grac oi!owa banda z Guadalajary o nazwie Mess, suportowana przez ekipę lokalnych skinów z A Cran. Nie powiem Wam co było dla mnie bardziej egzotycznym przeżyciem - obejrzenie spoconych, brytyjskich glamrockowców ze spływającym makijażem w Trabendo, czy meksykańskiego wcielenia Blitz w L'International, ale udział w obu tych imprezach spowodował, że Paryż stał się jeszcze bardziej "moim" miastem. A już zwłaszcza po wspólnej wymianie lingwistycznej z paryskimi skinami, którzy dowiedzieli się, że jestem z Polski ("Dzień dobry. Dziękuję. Kurwa!" vs. "Bonjour. Merci. Merde!"
) i pogaduchach z subiektami w sklepikach z płytami na temat francuskiego pankroka.