W ubiegły weekend odwiedziłem Góry Opawskie. Od pewnego czasu miałem ochotę na ten - nieco zapomniany i niedoceniany fragment Sudetów a przy okazji jedyny naprawdę górzysty fragment województwa opolskiego.
Głuchołazy przywitały mnie śniegiem i lekkim mrozem, jak na zimę przystało (w nieodległej Nysie na nizinach śniegu już nie było). W piątek poszedłem na Przednią Kopę. Idzie się najpierw przez Park Zdrojowy, ze smakiem zrewitalizowany, przechodzący stopniowo w górski las. Na samej Przedniej Kopie schronisko wciąż w remoncie, trzeba je obejść by dotrzeć do kapliczki św. Anny. Położona zaiste przepięknie, nieco poniżej szczytu, na samej krawędzi Wiszących Skał. Zamknięta niestety na głucho, niemniej cała okolica jest warta postoju i uwiecznienia.

Potem zejście zygzakowatym szlakiem aż do Białej Głuchołaskiej, długo idzie się blisko rzeki, po drugiej jej stronie mając widok na tranzytową linię kolejową do Mikulovic. Stopniowo wraca uzdrowiskowa zabudowa Głuchołaz, po przekroczeniu Mostu Huśtanego (nie ma lipy, faktycznie da się go rozhuśtać!) jest już blisko do zabytkowego centrum, które swoją drogą warto też zwiedzić.
W sobotę już poważniejsza wyprawa - do Jarnołtówka, a nawet dalej do Pokrzywnej i stamtąd na Biskupią Kopę. Pokrzywną jestem zachwycony: w nocy dopadało jeszcze śniegu, panuje cisza, zimowa sceneria sielanki. Idę dnem doliny niebieskim szlakiem ale po dwudziestu minutach wyłamuje się on w prawo - do Perci Gwarków. Nagle robi się stromo i skaliście.

Wreszcie ukazuje się główna atrakcja Perci - nieco udawana via ferrata w postaci kilkunastometrowej drabiny, wiodącej niemal pionowo po skale. Może i trochę przereklamowane, choć trzeba przyznać że osobie bez doświadczenia w górach lub z lękiem wysokości, przy pokrytych lodem szczeblach, może sprawić nieco trudności. Czytam z tablicy kilkunastopunktową "Instrukcję korzystania z drabiny", upewniam się że nie jestem pod wpływem środków odurzających i wchodzę. Wkrótce potem melduję się już na Przełęczy pod Pasterką. Wszędzie pełno śniegu a Biskupia Kopa niestety w chmurach. No ale cóż robić, idę dalej przyjemną ścieżką, co jakiś czas trawersującą zbocze, ale nie jakoś bardzo męcząco.
Docieram wreszcie do Schroniska Pod Biskupią Kopą. Bardzo fajny obiekt, z typowo turystycznym klimatem. U powały wiszą dziesiątki obciętych krawatów - wg schroniskowej tradycji każdemu kto wejdzie tam w krawacie, będzie on ucięty. Jestem zaskoczony liczbą gości, nie sądziłem że w tak niepewną pogodę tylu ludziom będzie się chciało iść na Biskupią. Ogrzewam się tu porządnie i jem kwaśnicę.
Tak siedzę a tymczasem psuje się pogoda, nadciągają chmury z której sypie się śniegowa kaszka: kulki do złudzenia przypominają styropian, tyle że nieprzyjemnie sieką po twarzy.
Droga na szczyt wiedzie odsłoniętą chwilowo granią, żałuję że są chmury bo widoki muszą być tu przednie. Tymczasem widoczność ogranicza się do kilkudziesięciu metrów.

Wreszcie - 891 m.n.p.m: szczyt Biskupiej Kopy! Kolejna perła do Korony. Na samym czubku stoi czeska wieża widokowa - imponująca budowla i normalnie wszedłbym na nią za te bodajże 50 koron, choćby ze względu na widoki. Ale wokół już zupełne mleko, musi mi wystarczyć sama satysfakcja ze zdobycia szczytu.
Tym razem nie zachodzę już do schroniska, idę w dół szlakiem czerwonym, po drodze jest jeszcze niewyraźna kulminacja Grzebienia i z tych okolic zaczyna być coś tam widać w dole.

Droga do Jarnołtówka jest długa i wlecze się przez las, dobrze że tędy schodzę bo podejście jest tu znacznie mniej przyjemne niż od Pokrzywnej. Ale wreszcie pojawiają się zabudowania Jarnołtówka, jest już około 15:00... Do Głuchołaz piechotą jeszcze ponad 2 godziny drogi ale łapię PKS z Prudnika i w komfortowe 15 minut jestem z powrotem.
Fajne te góry Opawskie, przytulne i jakby kieszonkowe. Planuję powrót któregoś ciepłego lata!