Crazy, dzięki, mi to Popol Vuh czasem pojawiało się w poleceniach na YT, ale jakoś nigdy nie klikłam do tej pory, a tu okazuje się, że warto.
I ja mam podobnie, jak Ty, za mało słyszałam płyt wydanych w 2019 żeby kusić się o wskazanie 'płyty roku' w sensie choćby śladowo obiektywnym, czy tam subiektywnie-obiektywnym. Podoba mi się też idea wskazania jako płyty roku albumu, który po prostu w tym roku był poznany, a niekoniecznie wydany - chociaż ja akurat tak nie zrobię.

Po prostu podzielę się paroma odkryciami.
Od razu uprzedzę, że u mnie ostatnio króluje neoprogresywny rock, pogardzany przez fanów starego, szlachetnego odpowiednika, i takie właśnie te odkrycia są, niemniej jednak nie zrażajcie się i nie bójcie posłuchać tego, co tam zlinkuję.

Pierwsza połowa roku należała u mnie do zespołu Mystery. Oni akurat ostatni studyjny album wydali w 2018, ale zespół poznałam w 2019. Nie wiem, czy oni obiektywnie coś do muzyki wnoszą, czy nic nie wnoszą, ja w każdym razie poznałam kilka ich albumów i wszystkie równo zażarły. Taka hardrockowo - progresywna mieszanka bardzo trafia w to, co lubię, dobrze mi z tymi dźwiękami i tyle.
I dopiero teraz dowiedziałam się, że na wiosnę grali w Polsce - żal!
Druga połowa roku (a w ocenie końcowej - cały rok!) za to zdecydowanie należy do rosyjskiego zespołu - Iamthemorning i jak bym miała wskazać taką czysto "swoją" płytę roku, to będzie to ich, wydana jak najbardziej w 2019, "The bell".
Zespół kojarzony jest z nurtem progresywnego rocka i z folkiem, nie wiem, czy się z tym zgadzam, nie bardzo ogarniam gatunki muzyczne, ale te szufladki nie do końca mi pasują. No, ale niech będzie, zostawiam takie kwestie mądrzejszym od siebie.

Wspomnianą płytę otwiera niesamowity 'Freak Show', na zachętę wrzucam, chociaż nie jest zbyt reprezentatywny, za to świetny:
Potem już jest mniej brawurowo, przeważnie spokojniej i bardziej klasycznie. Króluje pianino i wokal, dużo tu zwiewności i delikatności, chociaż pojawia się też ogień i moc. Generalnie ten album jest po prostu piękny, czaruje i uwodzi i bardzo polecam go tym, którzy szukają w muzyce właśnie piękna.
Teksty tylko, wbrew muzyce, mają ponure, moje ucho akurat ich nie rozumie, ale ze względu na tematykę obracającą się wokół śmierci, np. Tylera mogą odstraszyć.

Druga w kolejności ulubiona moja płyta tego zespołu to nieco bardziej rockowa 'Lighthouse'. No właśnie, ośmielam się ją nazwać rockową, choć praktycznie nie słychać tam gitary. Ja w każdym razie nie słyszę, choć podobno jest. Jeśli ktoś się chce przekonać, jak może brzmieć takie coś, to niech sobie posłucha.

W ogóle polecam całokształt twórczości.
Z tegorocznych odkryć wyróżnić też chciałam zespół Laughing Stock. Nie za całokształt, bo chociaż lubię, to słyszałam lepsze rzeczy, ale właściwie za jedną piosenkę, którą zakwalifikuję sobie jako 'piosenkę roku'.

Grają progresywno-psychodelicznego rocka, może nie ma tu jakichś wielkich odjazdów, ale fajna to muzyka i dobrze mi się jej słucha. W 2019 roku wydali bardzo ładną, nastrojową płytę 'Sunrise', ja jednak chyba bardziej lubię wcześniejszą, debiutancką 'The Island', bo jest ciekawsza i więcej się tam dzieje. Niemniej jednak, za ulubiony ich numer i zwycięzcę konkursu

uważam balladowy, hipnotyzujący utwór tytułowy otwierający najnowszy album. Jak go słucham, głównie za sprawą wokalu, czuję się jakbym spadała w miękką, szarą otchłań, i jest to uczucie smutne i zarazem kojące i magiczne. I uzależnia.