Fengari pisze:
W zeszłym tygodniu byłam w teatrze Rampa na widowisku muzycznym Depesze. Był to koncert połączony z choreografią, efektami świetlnymi itp.
Wrażenia - super!!! Baaardzo polecam! Pewnie jeszcze długo będą to grać, więc kto będzie chciał, to zobaczyć da radę.
Na początku wyszła jakaś anielica i powiedziała:
- A teraz bardzo państwa prosimy o WŁĄCZENIE telefonów, nagrywanie i dzielenie się w sieci zdobyczami!
Skwapliwie skorzystałam i ponagrywałam fragmenty niektórych piosenek, więc może kiedyś sklecę jakiś medley i jeszcze tu wrzucę.
A póki co byłam (jak zwykle) pod wrażeniem umiejętności muzyków tego teatru - wykony, interpretacje, aranżacje były super i słuchało mi się tego nawet lepiej niż oryginałów. Miód na serce i duszę, niewiarygodny wręcz podnośnik poziomu endorfin w organizmie - podczas dwóch godzin tego widowiska czułam się po prostu szczęśliwa, co mi się raczej nie zdarza.
Po raz kolejny też odniosłam wrażenie, że tamtejsza ekipa wykonawców stanowi bardzo zgraną grupę. Czuje się między nimi chemię, pozytywne wajby, czuje się, że oni się lubią i świetnie się tam na scenie razem bawią. I ja w efekcie też ich lubię i świetnie się bawię razem z nimi.
Publiczność przez pierwszą połowę siedziała i słuchała, ale potem ludzie nie wytrzymali, powstawali, zaczęli tańczyć. A na koniec, podczas bisów, publiczność powłaziła na scenę - ja nie, bo miałam miejscówkę na samym końcu, a tam już się zdążyło zrobić tłoczno - i tamże tańczyli sobie dalej w najlepsze. Na samym końcu, poproszeni, usiedli tam gdzie stali i zagrano ostatni, nastrojowy kawałek - Freelove ("już to wcześniej graliśmy, więc już to znacie"
), w niebiańskiej wręcz wersji. Cudownie!
Poszliśmy i my. Wpiszę się jednak tu, a nie w wątku teatralnym, bo dla mnie to nie było przedstawienie, tylko koncert. Przez pewien czas był to dla mnie zresztą problem, bo nie wiedziałem za bardzo, jak się całość rozegra i jakby czekałem, aż coś zacznie się "dziać", a tu nic dziać się nie zaczynało i w dodatku niespecjalnie podobały mi się te ich pląsy na scenie, zresztą ze śpiewami też różnie. W efekcie pierwsza część, do antraktu, raczej mnie zniechęciła i większość przesiedziałem z zamkniętymi oczyma, drzemiąc.
O dziwo po przerwie wszystko uległo zmianie - mi się od początku jakoś przestało chcieć spać, buchnęło energią ze sceny, przedstawienio-koncert zyskał zdecydowanie na spójności (w pierwszej części nie bardzo było wiadomo kto co i po co, a tutaj wreszcie wszystko się ułożyło), publiczność się zaangażowała, klaszcząc, wstając, a potem nawet bawiąc się na scenie, co powyżej opisała Fengari. Ba, znany z forum Dave nawet śpiewał do mikrofonu!
Powtórzę: w moim rozumieniu to w ogóle nie było przedstawienie teatralne. Nie było tam żadnej treści, żadnych dialogów (ani mówionych, ani śpiewanych), nie było to "o Depeszach" jako subkulturze ani "o Depeszach" jako zespole - to były po prostu piosenki śpiewane ze sceny z towarzyszeniem rozbudowanych aktów tanecznych, co przecież i tak często zdarza się na zwykłych koncertach. W drugiej części całość śpiewana była przez dwójkę wykonawców, którzy wiedzieli, co robią (przez co pierwsza część tym bardziej wyglądała jak jakiś średnio udany support) - to ci, którzy wcześniej występowali na scenie kameralnej, szczególnie dziewczyna rewelacyjna: śpiewała zdecydowanie najlepiej ze wszystkich, a do tego grała na gitarze akustycznej, elektrycznej, pianinie i syntezatorach. Jak zwykle w Depeche Mode szczególnie poluję na wersje akustyczne. Tu zabrzmiało Little 15 (muszę się tego nauczyć na gitarze!!), It's No Good, cudowne Heaven (nie wiem, czy nie best moment!) i - dwukrotnie - również cudowne Freelove, na zakończenie z dedykacją dla Fletcha. Tam właśnie miał okazję pośpiewać Dave
A największe emocje w publiczności wyzwolił bardzo energetyczny Personal, który przeszedł w Shake The Disease, gdzie zaczęło się tańcowanie na całego.
Ostatecznie wróciłem do akademika bardziej zadowolony, niż się to początkowo wydawało!