Jak by tu podejść do monografii Bergmana. Gwiazdek nie dam, bo wiele filmów pamiętam jak przez mgłę, ocena czy nawet recenzja bez ocena mogła by być taka, że sam bym sie z nią potem nie zgodził.
Taka myśl rzuciłem niedawno, że Bergamanowi lepiej wychodzą kwestie historyczne niż współczesne. Zdecydowanie tak uważam. Więcej dystansu przede wszystkim. Może to byc historia dawna, jak w
Siódmej pieczęci i
Źrodle, jego dwóch najlepszych jak dla mnie filmach. ALbo historia człowieka, jego życia, jak w
Tam gdzie rosną poziomki. To też piękny film, który rozgrywa się w dużej mierze w głowie starego człowieka, w jego wspomnieniach i snach.
W czym tkwi wielkość Pieczęci, Źródła czy Poziomek a w czym słabość takich filmów, jak dzisiaj obejrzana przeze mnie
Jesienna sonata, czy
Jak w zwierciadle albo
Szepty i krzyki?
Może właśnie w tym, że ta druga trójka filmów grzęźnie w niestrawnej ciężkości, w braku poezji, w dramaturgicznej dosłowności...
A jeszcze bardziej w literackości.
Z najlepszych filmów Bergmana pamiętam
obrazy, sceny BEZ SŁÓW. Biczownicy w Siódmej pieczęci, dwie postaci pochylone nad szachownicą, bijące źródło, widzenia starego profesora... ze znakomitego o ile pamiętam filmu
Godzina wilka wyniosłem wrażenie jakiejś eksplozji ekspresjonizmu.
A kino JEST sztuką obrazowania. Nie chodzi tu o tzw. "piękno kadrów", to jest jeszcze nic i tylko powierzchnia.
Sztuka obrazowania - czyli sztuka ujmowania jak najgłębszych sensów i najciekawszych treści w obrazy. Nie w słowa.
Dlatego najlepszą sceną w Jak w zwierciadle jest moim zdaniem scena mini-spektaklu teatralnego, gdzie słowa owszem padają, ale są bez znaczenia, a treść tej sceny tkwi w spojrzeniach i podtekstach. Podobnie jak w najlepszej scenie z Jesiennej sonaty - scenie wspólnego grania na fortepianie, kiedy wreszcie na chwilę choć milkną i pozwalają przemówić dźwiękom innym niz słowa...
Co z tego, że historia w Jesiennej sonacie jest fascynująca, ważna i głęboka, skoro to wszystko opiera się prawie wyłącznie na słowach. Toż można sobie coś takiego przeczytać (nie dziwię się, że scenariusze Bergmana cieszyły się takim powodzeniem!), ewentualnie korzystając z wybitnych aktorów zrobić słuchowisko radiowe.
W tym nie ma kina. Takie moje odczucie widzianych w tym tygodniu filmów. Zarzut może dziwny wobec jednego z najbardziej uznanych mistrzów kina właśnie, pamiętam jednak o tym, co powiedział Hitchcock - że krytycy przeważnie lubują się w literackich wartościach filmu, nie doceniając jego wartości stricte filmowych. Stąd może... to, że "ambitnego" kina tak często nie da się oglądać (bo nie jest do oglądania, a tylko i wyłącznie do przemyśliwania i karmienia swojej erudycji?).
Depresja? Rycerz Block z Siódmej pieczęci może i miał depresję totalną, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Depresja Liv Ullmann z Jesiennej sonaty jest nie do wytrzymania... Bo Liv Ullmann jest pokazana dosłownie i wszystko o sobie opowiada jak u psychologa na wizycie albo u narratora w książce. A depresja rycerza obywa się tak naprawdę bez słów. To mógłby być film niemy i niewiele trzeba by dopisać na planszach z opisami.
Gwiazdek nie będzie, więc przynajmniej pozwolę sobie na zrobienie listy
1.
Siódma pieczęć - arcydzieło totalne, jeden z moich filmów wszechczasów.
2.
Źródło - niezwykłe piękno przemieszane z obrazem jak najbardziej okrutnego średniowiecza... poezja!!!
3.
Tam, gdzie rosną poziomki - depresja pokonana, film w ostatecznym rozrachunku wręcz afirmujący życie.
4.
Godzina wilka - pamiętam niby niewiele, ale wrażenie potężne i groza!!!
5.
Jajo węża - jak wyżej i tez jakiś niesamowity klimat.
6.
Wakacje z Moniką - wczesny film i mało jeszcze wyrazisty, ale pamiętam wrażenie bardzo pozytywne. Historia miłosna opowiedziana w sposób bardzo prosty, wrażliwy, no i Harriet Anderson zabłyszczała
7.
Szepty i krzyki - wrażenie zrobiło, ale chyba na granicy mojej wytrzymałości, a myślę sobie, że jakiś ekshibicjonizm mentalny jednak wylazł tu za bardzo na wierzch.
Jesienna sonata i
Jak w zwierciadle nie spodobały mi się, ale za świeżo jest, by je już tak na fest oceniać. Kto wie, czy kiedyś nie będe odszczekiwał wszystkiego, co tu napisałem
Film
Hańba był, pamiętam, pierwszym, który mi się nie spodobał. Mało już pamiętam, ale to chyba też taki współczesny mocno i jakoś mnie nie zainteresował, choć opinie ma świetne.
No i
Persona... moja achillesowa persona, bo już dwa razy wymiękałem. W tym jednak wypadku mam wciąż poczucie (nadzieję?), że coś będzie mi dane w tym filmie dostrzec...
Największa zaległość od wielu wielu lat:
Milczenie (z tytułu sądząc może chociaż nie będzie przegadany
)