Dzięki Wam za ten topic 8) .
Ja piszę prozę, czytaj - trochę tworzę o tematyce fantasy
no i wiersze. Jeżeli chcecie co nieco poczytać to zapraszam. Narazie pierwszy rozdział, miałem więcej ale zapomniałem zapisać na płytce i skasowało się w cholerę ( FORMAT
) żałuję tylko, ze kiedyś na swoim blogu umieściłem pewien kawałek. Znalazłem w necie troszeczkę kopii..ale bywa. Zapraszam do lektury i proszę o ewentualną recenzję. Fajnie by było usłyszeć Wasze opinie.
I
Mężczyzna jak cień. Na tarczy smok pożerający smoka. Płaszcz sięgający ziemi. Na głowie kaptur skrywający długie, czarne jak węgiel włosy i przenikliwe jak zimno oczy.
-Zgniotę twoją pychę. Na tej pustyni zostawię zwłoki. Ten piach będzie twoim grobem. Zdechniesz, a szakale zdepczą dobre imię twego zakonu. Oddasz to co należy do mego świata...
Kto pierwszy... Dwóch mężczyzn...Dwa miecze i dwa światy. Szybki jakby niewidzialny ruch, twarde ostrze.
Mężczyzna jak cień. Na tarczy smok pożerający smoka, na karku płaszcz sięgający ziemi i oczy jak zgasłe gwiazdy...
Głowa stoczyła się na piach jak ostatnia nadzieja która zmienia się w wielkie rozczarowanie. Ta nadzieja umarła, pogrążając teraźniejszy świat w straszliwym chaosie intryg i wojen. Człowiek schował do pochwy czerwony od krwi oręż. Wyciągnął spod okrycia księgę, przytulił mocno do siebie i zaszeptał zmienionym od podniecenia głosem.
- Teraz już świat będzie mój, mój !!!
***
Jeździec wjechał powoli na wzgórze, skąd rozpościerał się widok na całą okolicę. Liście z wolna opadały na ziemię. Krajobraz przybrał się w barwy żółci i smutnej pomarańczy. Drzewa jeszcze niedawno tak zielone, zdawały się leniwe przytulać do siebie. Uginając się od podmuchów wiatru, jak starzec który gnie się od trosk i żalów. Niekiedy spomiędzy chmur wyglądał promień słońca, subtelnie gładząc czupryny grusz i jabłoni. Mężczyzna w wytartej skórzanej zbroi, zatrzymał się, ogarniając kocim spojrzeniem wszystko wokół. Jego krucze włosy unoszone wiatrem, opadały w nieładzie na nie goloną od tygodni twarz. Położył swą ciężką rękę na suto zdobionej głowni miecza, jakby chciał dodać sobie otuchy. Na widnokręgu majaczyły się trzy potężne wieże. Wbijały się głęboko w niebo, piękne i dostojne.
- Helerspoon...zamruczał podróżnik do konia. Łagodne dotąd oblicze strudzonego wędrowca nabrało srogiego wyrazu, a na mokrej od potu skroni wystąpiła tętniąca szkarłatna żyła. W mrokach jego pamięci odgrywały się dantejskie sceny. Zamarł przez moment, wpatrując się w warowną siedzibę. Po czym wzdrygnął się, poklepał lekko rumaka po pysku i zjechał w boczną leśną ścieżynę, mając zamiar ominąć szerokim łukiem bramy twierdzy.
***
Pędziłem wzdłuż wysokich jak topole murów, schylając jednocześnie głowę pod długimi drewnami barczystych dębów. Listowie popędzane wiatrem zostawiało za mną w powietrzu chaotyczne wzory, które znikały tak prędko jak się pojawiały. Jesień już nadeszła a raz z nią codzienna smutna szaruga i samotność. Spojrzałem kątem oka w górę, wielka czarna chmura zbliżała się od zachodniej strony. Spiąłem mocniej konia, tętent kopyt ginął w błotnistej czarnej mazi..
Jeszcze trochę. Mój koń Hos miał już swoje lata, dwudniowa podróż bez chwili odpoczynku dała się mu mocno we znaki, ale czas mnie naglił. Zjechałem w bok. Na pniu drzewa przybita była zniszczona, drewniana tabliczka z niewiele mówiącym napisem ?
Gospoda pod Ślepym Gnomem chwilę drogi z stąd?...Za szyldem rozciągała się czarna czeluść ?Lasu Avantiel ?. Zapraszała do siebie przygodnych wędrowców. Kryła w sobie wiele tajemnic i zapomnianych ludzkich historii...Każdy kto tu wkraczał mógł się stać jedną z nich. Ale nie ja.
Bądź co bądź znałem doskonale tą okolicę, a przynajmniej tak sądziłem. Swego czasu spędziłem tu dziesięć lat, ćwicząc kunszt bojowy u największych wojowników miecza i magii.
Zamierzchła i przeklęta historia...Ciągnie się za mną i tak już pewnie będzie, aż po moje ostatnie dni... Wjechałem między knieje, wąska ścieżka wiła się wśród drzew jak wąż. Słońce skryło się wśród koron dębu, ustępując powoli miejsca nadciągającym odgłosom burzy. Co jakiś czas słyszałem stukanie dzięcioła, którego pogłos niósł się daleko aż po końce puszczy w kierunku gór Tamoe . Jechałem teraz powoli uważnie rozglądając się na boki, czy aby jakaś zmora nie czai się za drzewem. Tym bardziej że Hos okazywał zdecydowany niepokój dając to do zrozumienia kręceniem łbem na wszystkie strony, a rzadko się mylił stary wyga...
Trochę inaczej pamiętałem to miejsce, las zamienił się w wielkie ponure bagnisko, a drzewa zdawały się gnić od nadmiaru wody. Z obu stron dochodziły do mych uszu bulgotania mogące przyprawić o siwą głową co tchórzliwszych podróżników. Czarne chmurzysko zaszło z szumem nad nasze głowy i zapłakało nad losem jej mieszkańców. Z nieba poleciały pierwsze krople deszczu. Na początku tylko lekka mżawka.
A im bardziej zagłębialiśmy się w mroki puszczy tym bardziej opady przybierały na sile. To musi być gdzieś tu, za tym zakrętem, tutaj była kiedyś zielona polana. Byłem już do cna przemoczony, ale nie zwracałem zupełnie uwagi na ten drobiazg, przywykłem przez lata wędrówek do zmiennej pogody i twardego, niemalże pustelniczego życia.
Karczma stała tam, gdzie dawniej. Grube spróchniałe kłody i tonące w błocie wejście do oberży. Zielona polana znikła i powlekła się cuchnącym grzęzawiskiem, jedynie dróżka oparła się temu niecodziennemu figlowi losu. Szyld nad drzwiami wisiał beztrosko obrócony górą do dołu. Popychany wiatrem odbijał się z chrobotaniem od ściany budynku. Kiedyś zawsze było tutaj gwarno. Gawiedź z Helerspoon nigdy nie stroniła od bójek i mocnego jak piołun piwa. Lubili tu przychodzić mimo że w samym mieście też było parę miejsc gdzie...
i wypić i w mordę przyłożyć...?. Lecz teraz wyglądało na to że nikt nie odwiedza tego miejsca.
- Halo jest tu ktoś ! ?
Mym słowom odpowiedział tylko szelest kropel odbijających się od pożółkłych liści . Podjechałem bliżej...Chata była bardzo podupadła, biało zielony grzyb pokrył frontową ścianę, wilgoć wszelkimi możliwymi środkami wdzierała się do środka.
Zsiadłem z konia i wszedłem po skrzypiących schodkach na górę ku drzwiom wejściowym. Zastukałem energicznie pięścią w drewniane wrota. Jest tu ktoś?! ? zawołałem.
Metalowa zasuwka wziernika z łoskotem odsunęła się na bok a w okienku pojawiła się pucołowata gęba oberżysty.
- To tak witacie teraz gości? - mruknąłem.
Wyłupiaste oczy zmierzyły mnie od stóp do głowy i na podejrzliwej dotąd twarzy pojawił się promienny uśmiech ukazujący rząd wyszczerbionych zębów. - Witajcie, witajcie nie miejcie mi za złe tych ostrożności...
- głowa karczmarza znikła gdzieś w szerokim judaszu, a zza drzwi dochodził jedynie jego stłumiony głos.
-licho dziś nie śpi mości Panie.
Parę głuchych odgłosów jak by ktoś odsuwał wielki tygiel i na progu stanął rozpromieniony gospodarz z szelmowskim uśmieszkiem. Wielki brzuch wylewał mu się zza przyciasnych spodni, a grube nogi mogłyby służyć równie dobrze za wole kończyny.
- Niewielu gości mamy a ostrożnym być trzeba takie czasy- westchnął przy tym głęboko i spojrzał w górę.
- ale wejdźcie panie do środka bo przecież nie wypada tak na progu mi gościa witać.
- Zajmijże się najpierw koniem. - O tak, tak, koń oczywiście.
Tu zwrócił swój wielki łeb w stronę izby i zawołał.
-Kaniro przyjdź tutaj!
Za karczmarzem pojawiła się piękna może dwudziestoletnia kobieta o długich jasnych włosach i obliczu ciepłym jak lipcowa fala na spokojnym morzu. Co za bóstwo, anioł...Spojrzałem głęboko w jej niebieskie oczy. Dziewczyna natychmiast oblała się rumieńcem i zmieszana chciała obrócić się, ale oberżysta złapał ją lekko za rękę.
- Zaprowadź tego rumaka do zagrody i podłuż nieco siana. Szybko bo pogoda coraz gorsza się nam robi..
- Tak tato... odparła ciepło, unikając przy tym jak ognia mojego spojrzenia.
Na niebie błysło białym światłym, a po krótkiej chwili rozległ się potężny grzmot, który wypruł z chmur jeszcze większą ilość deszczu . Hos wystraszony uniósł przednie kopyta w górę. Prychnął zakręcając się niemalże wokół siebie.
- Sam go zaprowadzę- powiedziałem.
Coś go niepokoi, nigdy się tak nie zachowywał, niejedna burza już przecież za nim, pomyślałem.
- Cii już dobrze - Chwyciłem lejce i pogłaskałem po chrapach.
Uwiązałem go pod dachem z boku oberży. Dziewczyna poszła dołożyła siana i świeżej wody... - Trochę się tu zmieniło- zagadnąłem las ginie....od dawna tak się tutaj dzieje?
- Spojrzała przelotnie w moją stronę i uśmiechnęła się lekko.
- Nie jesteś tu pierwszy raz.
- Nie.
- Lecz dawno cię tu musiało nie być skoro pytasz...
- I tak i nie. - Kolejny zagadkowy przybysz. A jeśli chodzi o las, to wszystko przez te deszcze dzień w dzień, jak jakieś przekleństwo.
- Kolejny zagadkowy przybysz??Podchwyciłem.
- No może nie aż tak...
- Jak kto? Zerknęła na mnie, ważąc w duszy czy może kontynuować ten temat....
Obejrzała się za siebie i ściszyła głos.
- Dwa dni temu taki jeden, bardzo dziwny człek tu przybył, co dziwne na piechotę chyba, a po wyglądzie widać przecież że nie z tych stron musi być. Siedzi przy stole szepcze do siebie jakieś słowa, pije piwo za piwem...od dwóch dni nie sypia. Dziwny, przerażający. Ale nie to jeszcze takie. Wczoraj gdy spałam, tato mi potem opowiadał, przybył jeszcze jeden w czarnym kapturze z biały znakiem. Ponoć jego wierzchowiec jak bestia, parę sączył z chrapów. A na ziemi śladów nie zostawiał. Gadali z tamtym do białego rana. Gdybyś go tylko zobaczył Panie, zło wiało mu z oczu.
Dziewczyna okazała się śmielsza i rozmowniejsza niż mi się to z początku wydawało. Wręcz wylewna biorąc pod uwagę miejsce i okoliczności. Ludzie tutaj są raczej nieufni i bardzo podejrzliwi, zupełnie niż moja rozmówczyni.
- Rzeczywiście dziwne. Powiedziałem.
Z góry przez dziurę w daszku wprost na moją głowę sączyła się strużka wody, która uprzytomniła mi jak dawno żadnej strawy nie miałem w ustach.
Chodźmy. Chętnie bym coś przekąsił. Kiedy zjadłem strawę postanowiłem się położyć.Byłem naprawdę bardzo zmęczony....Każdy ruch w żelaznej zbroi płytowej w pełnym rynsztunku był bardzo męczący. Wszedłem do izby - nie interesowała mnie ona wogóle ... Aby się położyć ... dotrwać poranku....