W sieci można również znaleźć coś takiego...
Klymoon pisze:
Sam o sobie
Postaram się na pewno, aby moje życie nie było nudne i jałowe. Dziękuję tym, którzy we mnie wierzą i wspierają mnie. Wszystkim nieprzychylnym mówię: Fuck you!
My fucking life... Światło dzienne ujrzałem, ku radości jednych i być może przerażeniu innych, 20.08.1973r.
Od samego początku byłem problematycznym dzieckiem i tak jest do dzisiaj. Dzieciństwo to chęć kopania w piłkę i pociągu do muzyki. Godzinami przebywałem na boisku, ale wciąż uciekałam w świat, z trudem zdobytych przez moją starszą siostrę, płyt różnych rockowych wykonawców. Rodzice kupili mi nawet gitarę, ale miała poczekać jeszcze parę lat.
Jakimś przedziwnym zrządzeniem losu znalazłem się w chórze profesora Stuligrosza. Piłkarskie buty zostały schowane w szafie. Ja zakochany w rockowej muzyce nagle stałem się wykonawcą muzyki poważnej. He, he. To był niezwykły czas, poznałem sporo genialnej muzyki, wielkich dzieł, poszerzyło mi to bardzo horyzonty muzyczne i wyobraźnię. W chórze nauczyłem się ciężkiej pracy. W czasie, gdy moi koledzy grali w piłkę ja biegałem trzy razy w tygodniu na próby chóru. Jednak dzięki temu zwiedziłem z koncertami całą Zachodnią Europę. Po trzech latach pojawiły się początki mutacji i trzeba było rozstać się z chórem. Postanowiłem zająć się dalej muzyka. Zdałem egzamin do szkoły Muzycznej do klasy gitary klasycznej. Szybko doszło do mnie, że mam duszę rockową. Mozolne "piłowanie" etiud, sonat, itp. Nudziło mnie potwornie.
Niebawem rozpocząłem też naukę w V Liceum Ogólnokształcącym, gdzie wicedyrektorem był niespełniony muzyk-amator. Dzięki jego pasji w szkole działał zespół, nad którym trzymał pieczę. Postanowił ku memu niezadowoleniu zrobić ze mnie basistę. Usiłowaliśmy grać znane kawałki, ja męczyłem się tym basowym buczeniem, ale im tak było to lepsze niż katowanie się etiudami, które niezmordowanie kontynuowałem.
Dzięki tej szkolnej kapeli wciąż zwalniano nas z lekcji z uwagi na różne występy, tak, że liceum minęło w atmosferze grania i zabawy. Była to też pierwsza Szkoła grania w zespole. W końcu jednak powiedziałem dość. Rodzice kupili mi gitarę elektryczną, odstawiłem bas i zacząłem poważnie ćwiczyć. Zagłębiałem się w tajniki Van Halena, Steve Vai'a i innych gigantów. Bardzo dużo dały mi lekcje u Piotra Mańkowskiego, gitarzysty poznańskiej grupy Wolf Spider. On pokazał mi, co i jak ćwiczyć. Moja przygoda z elektryczna gitara doprowadziła do furii nauczycieli ze Szkoły Muzycznej. Było tak do czasu, gdy powstał Big Band. Nagle stałem się potrzebny. He, he. Tam zaczęły się schody, zupełnie inne granie, harmonia jazzowa, zmusiło mnie to do intensywne pracy. W Big Bandzie sąsiadowałem z basista Michałem Garsteckim, aktualnie kontrabasistą Arki Noego. To sąsiedztwo zaowocowało później wspólnym projektem, w który zaangażowanych było paru kumpli i młodziutka wokalistka, która wyciągnąłem z mojego byłego Liceum, gdzie niezmordowany dyrektor nadal wychowywał przyszłe gwiazdy. Projekt ten o dziwnej nazwie Pacific 231 nagrał parę demówek, zagrał parę koncertów i tyle. Był to fantastyczny etap muzycznego życia. Żadnych ograniczeń, ciekawość, eksperymenty i żądza grania. Szkoda, że nie przetrwał próby czasu. Jeszcze w czasach Pacific'u dostałem angaż do Syndicate, który mocno piął się ku górze, grał bardzo ciężką muzę, miał dziewczynę na bębnach. Zanosiło się na sukces.
Z Syndicate nagrałem sporo demówek i wreszcie tę upragnioną, pierwsza płytę "Head over heels". Płyta miała świetne recenzje, zagraliśmy dwie duże trasy jako support Acid Drinkers. Poznałem wtedy Licę, co nie jest bez znaczenia dla dalszego biegu wypadków. Syndicate również nie wytrzymał próby czasu i niełatwych relacji między ludźmi. Niebawem Lica zaproponował mi granie zastępstw w "2TM2,3", niezwykłym projekcie złożonym z super muzyków, którzy przeżyli w swoim życiu przełom związany z relacją z Najwyższym.
To miało być zastępstwo, ale Lica grał wciąż z Acid i Kazikiem więc grałem z Tymoteuszem więcej koncertów niż On. To był duży zaszczyt grać z taką plejadą znanych muzyków: Stopa, Budzy, Maleo, Marcin Pospieszalski, Joszko Broda... uff. Same poważne postaci. Jakoś tak z rozpędu nagrałem z nimi płytę "2TM2,3" i dwa lata później "Pascha 2000". Stawałem się poważnym gitarzystą, przynajmniej tak mi się zdawało.
Na jakimś koncercie Tymoteusza Budzy zapytał mnie niby znudzony czy nie chciałbym grać w Armii. Kurcze, pomyślałem, pamiętam jak kiedyś szalałem na koncertach Armii, gdy nagrali sławną płytę "Legenda" a teraz stoję z Budzym jako potencjalny gitarzysta. Chyba jestem "w czepku urodzony". Oczywiście, że się zgodziłem. Nagraliśmy dwupłytowy album live "Soul Side Story" i płytę studyjną ".."
Wracamy do czasów Pacific 231. Pamiętacie była tam młodziutka wokalistka Marta Cugier. Po rozpadzie Pacific 231 została wokalistką zespołu Lombard. Mówiłem, że dyrektor wychował przyszłe gwiazdy?! Poprzez Martę poznałem lidera Lombardu Grzegorza Stróżniaka, był w tym czasie na etapie pracy nad nową płyta zespołu. Przy jakiejś okazji zagrałem mu na gitarze tak jak czuję i umiem i... Jestem gitarzysta Lombardu! Owocem naszej współpracy jest płyta "Deja'vu", bardzo wartościowa. Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, jednak była zbyt rockowa, by móc się stać komercyjną. Druga płyta z Lombardem to płyta live z Jubileuszowego Koncertu na 20-lecie. No i pracuję już teraz nad aranżacją gitar do nowej płyty, której premiera już niebawem. Praca z Lombardem to masa nowych doświadczeń i mam nadzieję, że zrobimy wspólnie jeszcze wiele fajnych rzeczy. W planach również mój solowy projekt.
Pacific 231
Syndicate
2TM2,3
Armia
Lombard