In Absentia *****
Kontynuując wywody na temat muzyki Porcupine Tree dochodzimy do płyty prawdopodobnie najbardziej przełomowej w ich dyskografii. W kontekście wszystkich wydanych przed nią, to właśnie In Absentia zdaje się być najodważniejszym zwrotem w poszukiwaniach muzycznych. Z racji tego że to była moja pierwsza poznana płyta PT to nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, które mnie nurtuje - co czuli starzy fani PT słysząc otwierający krążek "Blackest Eyes"? Mogę sobie wyobrazić bardzo wysoko podniesione brwi, bo to ogromny zwrot w historii zespołu.
Podobnie jak z Deadwing muszę powiedzieć że do płyty mam równie osobisty stosunek. Poznałem ją pewnego letniego dnia w domu mojej obecnej dziewczyny która mi bardzo zachwalała ten nieznany mi dotąd zespół. Pamiętam tylko że tego dnia wszystkie okna w domu były otwarte, a wiatr bawił się firanami a to wszystko działo się przy dźwiękach "Trains".
"Blackest Eyes" jak już wskazałem jest w kontekście starych płyt szokiem i to naprawdę dużych rozmiarów. Do tej pory PT do muzyki mocnej zbliżyło sie parokrotnie ("Signify", "Even Less") ale nigdy nie gruchnęło takim riffem! Jak dla mnie otworzył on kompletnie nowy rozdział w ich muzyce. Po tak mocnym wstępie robi się już bardziej znajomo za sprawą akustycznej zwrotki o pięknym wydźwięku, choć mocno chorym tekście. Tradycyjnie już dostajemy piękny refren, jeden ze szlagierów każdego koncertu PT.
"Trains" mimo oklepania jest kolejną "totalną" piosenką Wilsona. Cóż by tu o niej powiedzieć aby oddać jej urok? To jak pierwsza miłość
... lekka, urocza, niewinna i podszyta romantyzmem. Stoi w kompletnym kontraście do nawałnicy "Blackest Eyes" ale wydaje się że wprowadzić potrafi w jeszcze większe osłupienie mimo tego że używa kompletnie innych środków wyrazu. Słowa o ulotności młodości nabierają mocy w momencie gdy Wilson wyśpiewuje "I'm dying of love - It's okay". Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest wstawka na banjo, która podczas koncertów zastępowana jest festiwalem klaskania publiczności
. Prawdziwy majstersztyk... Utwór jeszcze raz rozwija pełne żagle i następuje...
"Lips of Ashes" kiedyś wydawał mi się miniaturką, sam w sumie nie wiem czemu. Może dlatego że zaczyna się tak kameralnie? Na szczęście od rozmiarów miniaturki dzieli go pare dobrych minut bo mógłby trwać i trwać. Od początkowych arpeggio gitary i efektów dźwiękowych Richarda Barbieriego wiadomo że nie jest to utwór z tych "zwyczajnych". Dla mnie jest to chyba najlepszy moment płyty. Trochę schowany za plecami swoich poprzedników, i zdecydowanie zbyt senny aby wybijać się na tle mocniejszych numerów następujących po nim. Po roku słuchania jednak stał się dla mnie centralnym punktem albumu. Posiada jedne z najpiękniejszych solo spośród tych nagranych przez SW, a harmonie wokalne po raz pierwszy zostały zaaranżowane tak odważnie. Jednym słowem cudo!
"Sound of Muzak" z tego co wiem jest stosunkowo mało poważany wśród fanów PT, i szczerze mówiąc nie rozumiem do końca czemu. Riff początkowy wkręca się niesamowicie, a refren choć nieodkrywczy jest bardzo chwytliwy. Swoją drogą interesujące jest to że SW użył w wielu piosenkach dokładnie tej samej struktury akordów w refrenach. Jest to zabieg balansujący trochę na autoplagiacie, czyż nie? No właśnie, mimo tego wszystkie z tych piosenek należą do udanych
. Ale to taka dygresja jeno. Tekst "Sound of Muzak" dotyczy sytuacji na rynku muzycznym, o której SW często wypowiadał się w wywiadach, a o której my wszyscy wiemy jaka jest więc nie ma co się rozpisywać. Pocieszające jest że nie tylko nasi polscy artyści użerają sie z nonsensem...
"Gravity Eyelids" odsłania kolejną twarz zespołu. Zaczyna się od (wydaję mi się) mellotronu i bębnów przepuszczonych przez efekty. Efekt wprost piorunujący, szczególnie w połączeniu z bardzo delikatnym głosem wokalisty. Niesamowite są dwie twarze jakie prezentuje ten utwór, ale też nie ma chyba drugiego tak różnorodnego w ich dyskografii. Znów mamy do czynienia z pięknym nostalgicznym tekstem. Wpisuje on się w temat przewodni albumu, czyli psychopatycznym przywiązaniu wiodącym do krzywdy. Po momencie uspokojenia dostajemy w mordę prawdziwie metalowym riffem 8) i jest to naprawdę soczysty cios poparty pracą Barbieriego. Żałuję że nigdy nie słyszałem go na koncercie.
"Wedding Nails". Tu już nie ma owijania w bawełnę. Jest to jedyna kompletna petarda w zestawie piosenek i od początku do końca rwie do przodu z niesamowitym impetem. Jestem pełen podziwu dla autora za te wszystkie drobne riffy które zmieścił tutaj, bo naprawdę można by obdzielić nimi przynajmniej trzy utwory. Jest to utwór instrumentalny, ale o zupełnie innym kalibrze niż choćby Voyage 34. Myślę też że w swojej oryginalności nie został na tyle wyróżniony na ile zasługiwał
"Prodigal" w zasadzie nie lubię, bo przy pomysłowości wszystkich innych piosenek wydaje się być nijaki. Nie jest do końca tak że piosenka jest zła, ale wylądowała w zdecydowanie zbyt mocnym towarzystwie. Z pozoru wszystko jest tu na miejscu. Harmonie wokalne, fajny refren, slide guitar. Na Stupid Dream wyróżniałby się ale tutaj nie bardzo.
"3." Zawraca album na prawidłową ścieżkę. Bas monotonnie hipnotyzuje, a rozmyte gitary sekundują mu w tle. Jest to przykład jak niesamowicie prostymi środkami można stworzyć coś przejmującego nawet bez udziału zbędnych słów. Powoli narasta napięcie, osiągnięte przez partię smyków, i uwolnione zostaje w coś co umownie nazwę refrenem. Minimalizm "3." to jego siła.
"The Creator has a Mastertape" po raz kolejny szokuje słuchacza, tym razem poprzez dynamikę linii basu ale to nic w porównaniu do agresywnego riffu gitary. Nastrój utworu bardzo jest powiedziałbym schizofreniczny, i dobrze oddaje niepokój związany z tematyką tekstów na In Absentia. Jak dla mnie jest obok "Strip the Soul" utworem najbardziej związanym z tematem morderstw i krzywdy. Po tak mocnym utworze słuchacz może być naprawdę zdezorientowany trafiając na
"Heart Attack in a Layby" bo jest to najbardziej przejmujący utwór w dyskografii PT. Słowa dominują tu nad muzyką, aczkolwiek nie dlatego że jest ona słaba. Wręcz przeciwnie, warstwa muzyczna jest niesamowicie piękna w swoim smutku, ale wizja człowieka podążającego ciemną autostradą przeszywa do cna. Jest to opowieść bez dwuznaczności. Jest to opowieść o śmierci, i to śmierci w bardzo realnym wymiarze oraz o myślach które mogą towarzyszyć w ostatnich minutach życia. Naprawdę wstrząsające połączenie.
"Strip the Soul" nawiązuje trochę do "3." linią basu co daje wrażenie spójności albumu. W odróżnieniu od w większości instrumentalnego protoplasty, ten utwór w bardzo wyczerpujący sposób oddaje brutalne pragnienia mordercy. Ten utwór w moim mniemaniu sumuje cały album i doprowadza go do logicznego końca, mimo iż nie jest przecież ostatnim na tej płycie. PT ma w zwyczaju kończyć swoje płyty trochę łagodniej (od czego odeszlo dopiero na FOABP).
"Collapse the Light into Earth" to właśnie ten koniec. Swego czasu był to mój ulubiony utwór PT, ale teraz mimo pewnych przetasowań nadal go bardzo cenię. Jest podobnie jak "Lips of Ashes" bardzo lekki i po prostu śliczny 8) . I tylko dziw bierze że tak mocna momentami płyta posiada też tak liryczne i łagodne momenty. Piękny koniec pięknej płyty.
In Absentia jest niesamowicie zróżnicowana choć spójna, co mam nadzieję wyraźnie wykazałem w moich wywodach 8) i w tym eklektyźmie tkwi jej największa siła. Gorąco polecam, bo ani przed nią ani po niej PT nie odkrywało tak wielu różnych ścieżek na jednej płycie.