Relacja spóźniona, bo moc wrażeń z obu koncertów i trzeba było ochłonąć, choć pewnie ważniejsze było w opóźnieniu to, że masa zdjęć do obrobienia się do mnie uśmiechała.
Wieczór pierwszy
Na tym koncercie byłem tylko przez kilka kawałków przy scenie, resztę spędziłem na sali pośród zbitej ciżby kazikowych fanów. Byłem również na emeryckim
balkonie. Stamtąd piękny widok panoramy koncertu. Na szczęście nie muszę opisywać setlisty (uff... jest jej zdjęcie w fotoroomie). Ten koncert to nieprawdopodobna moc, emocje muzyków i publiczności przy dawno niesłyszanych hitowych numerach, których zostało odegranych tak wiele. Najbardziej energetycznym i elektryzującym na tym koncercie muzykiem był... kto? No kto? Lica, Mili Państwo! Nasz drogi Robert wymiatał nieprzeciętnie, dodawał zespołowi siły, której tak wyraźnie brakowało po jego odejściu. Potężne riffy, potwornie silna ekspresja sceniczna (patrz: zdjęcia) - to wszystko sprawiało, że publiczność skandowała wielokrotnie podczas koncertu "Lica! Lica!", na co wywoływany reagował uroczym zakłopotaniem. Swego czasu mówiło się, że Kazik reaktywuje KNŻ tylko wtedy, gdy będzie w nim również Lica. I wiedział Kazik, co robi.
No właśnie: Kazik. Dla mnie, w bardzo dobrej formie, zarówno głosowej, jak i fizycznej (biegał po scenie chwilami jak młody źrebak, wykonując przy tym genialne ruchy, które przypominały mi trochę Iana Curtisa). Sprawił na mnie generalnie bardzo dobre wrażenie, widać było, że chce mu się bardzo i że cieszy go granie w tym składzie. Dla porządku dodam, że Kazik miał jak zwykle świetny kontakt z publicznością, jest klasą samą w sobie.
Podkreślić chcę istotną rolę jeszcze jednego muzyka - jest nim Burza. To jest wymiatacz! Grał więcej solowych partii gitarowych niż Lica, jest wirtuozem godnym tak dobrego zespołu. Generalnie duet Lica i Burza to razem huragan!
Na scenie wizualizował się co jakiś czas Popcorn, ale tylko towarzysko. Podchodził do Licy i po chwili znikał. Po koncercie, po wszystkich bisach, gdy na sali pozostała może 1/3 narodu, Popcorn pojawił się ponownie na scenie i zaczął pogrywać sobie delikatnie fragmenty płyty
Duch Armii. Po chwili pojawił się Lica, na moment nawet zasiadł za perkusją.
Następnie za garami zasiadł Ślimak i panowie byli gotowi nawet coś zaimprowizować wspólnie, ale piec Burzy był już odłączony i nici z misternego planu. W każdym razie pojawienie się na scenie postfryderykowych Acidów było bardzo miłym akcentem rozładowującym syndrom pokoncertowej deprechy związanej z powrotem do rzeczywistości.
Wieczór drugi
Byłem cały koncert przy i na scenie. Lica ma w sobie jakiś magnes. Nie można się od niego oderwać, gdy gra. Wszystko się dobrze ułożyło, bo nie bardzo miałem dokąd iść, gdyż poruszanie się w fosie było niemożliwe... Dopiero na drugim koncercie okazało się, co to znaczy, gdy wszystkie bilety są wyprzedane. Tu dodam, że koncert numer dwa miał odbyć się jako jedyny 16 kwietnia, ale, ponieważ bilety rozeszły się bardzo szybko, dorobiony został koncert z datą o dzień wcześniejszą i w tym przypadku sprzedało się chyba ciut mniej biletów (ale i tak był full niemiłosierny podczas pierwszego występu). Oba koncerty, ze względu na żałobę narodową, zostały przeniesione na 21 i 22 kwietnia. Wracając do tematu poruszania się pod sceną, było ono, jak już wspomniałem, niemożliwe, ponieważ przeogromny napór publiki spowodował wypchnięcie środkowej części barierek do przodu, do tego stopnia, że stojący w tym miejscu ochroniarz opierał się plecami o scenę. Od początku amok publiki. Wedug kilku osób, z którymi rozmawiałem po wszystkim, był to jeszcze lepszy koncert niż poprzedniego wieczoru. Setlista chyba z grubsza taka sama, co dobę wcześniej (ta w fotoroomie jest właśnie z drugiego koncertu). Znów Lica wulkaniczny, znów Kazik energetyczny, Znów Burza wirtuoz kosmiczny... i Maleo epizodyczny, ale jakże spontaniczny! W będącym odstępstwem od setlisty Świętym Szczycie wystrzelił z siebie jak karabin maszynowy tekst, którego nie znam, ale może to dlatego, że się za bardzo nie znam na Izraelu. W każdym razie spontaniczne pojawienie się Maleo na scenie, zainspirowane przez Licę, sprawiło, że było już ich z dredami na scenie razem dwóch.
No właśnie: dredy. Ten element aktualnego wizerunku Licy dodaje mu nieprawdopodobnie dużo scenicznej ekspresji, to jest po prostu coś nie do opisania! One latają jak chcą! Żyją swoim życiem! Lica tu, a dredy tam! Mój aparat gubił ostrość, bo mu dredy uciekały!
Na tym koncercie Kazik zapakował sobie do ust piłeczkę ping pongową, wziął do rąk gitarrrę i odwalił niezły performans na klęczkach... Aż sam się nieźle po tym uśmiał, co widać na jednym z moich zdjęć.
Oba koncerty pięknie oświetlone, bardzo dobrze, według mnie, nagłośnione. Palladium jest teraz miejscem według mnie numer jeden w Warszawie, jeśli chodzi o jakość sali. Scena jak w Stodole, dół również porównywalny, może ciut krótszy, ale jest jeszcze cała emerycka góra! Stodoła to kultowe miejsce, ale idzie nowe, oj, idzie nowe!
Wiem, że ta relacja nie ma wielu elementów, które precyzyjnie ujmują sprawniejsi ode mnie w tej mierze znakomici forumowicze, ale jest to jedynie moje subiektywne, emocjonalne spojrzenie na dwa wspaniałe wieczory z Kazikiem Na Żywo - w tym momencie chyba najciekawszym wcieleniem artystycznym Kazika Staszewskiego.
A może by tak jakiś nowy materiał, Panowie...?