Widziałem wszystkie zespoły, od początku, do końca z drobną przerwą na początek Tiltu. Zalety siedzenia na stoisku
.
Pierwszy dzień bezwzględnie należał do Bad Brains - to było widać. Mimo że HR często nie wyrabiał wokalnie i scenicznie, w tym zespole dalej tkwi straszliwa moc koncertowa (gdyby tylko może przypadkiem Israel Joseph-I za HaeRa?) - Dr. Know i Darryl według mnie uratowali ten występ. No i jednak te riffy - klasa sama w sobie. Rozumiem, że ci, którzy lepiej znają Bad Brains i dla których ta kapela jest ważniejsza niż dla mnie, mogą czuć sie zawiedzeni. Ja nie narzekam.
Ciekawostką był występ Ingite - nie lubię tak zwanego "melodyjnego hardcore'a", ale oni mieli takie coś, co pozwalało ich słuchać. Widać, że ludziom się podobało, dla mnie nic ciekawego w sumie.
Editorsi dali trochę ciała, chociaż usłyszeć ich na żywo było bardzo miło (racing rats!). Wokalista ma świetny, niski głos (racing rats!).
Co do tego, co się działo wcześniej: Acidzi bez rewelacji, Jankiel świetnie gra na gitarze, ale scenicznie dla mnie totalnie bez polotu.
Występ Happysad litościwie przemilczę.
Z wcześniejszych spraw: Persona Non Grata to pomyłka, ordynarny street punk na Analogsową modłę, Rockaway musiał być kiepski, bo zupełnie nic mi nie zapadło w pamięć, Kumka Olik to totalna zrzynka z tzw. angielskiego "indie rocka", czyli w 90% z Arctic Monkeys i nie byłoby na dobrą sprawę w tym nic złego, gdyby chłopcy (połowa składu jest młodsza ode mnie
) nie wydali w wytwórni tatusia - Universalu. Majors =/= indie, pogódźcie się z tym.
Dzień drugi od początku był dla mnie dniem Armii, wielkim oczekiwaniem na New Model Army i zaciekawieniem z okazji mojego pierwszego kontaktu z The Black Tapes.
Black Tapes otwierali koncert i było tak, jak być powinno - czad na maksa, przebojowe melodie, fajne riffy - to było słychać już na próbie zespołu, na której grany był nowy utwór, nieco odbiegający od materiału z debiutu, ale bez rewolucji.
Potem wszedł "zespół Czesław Śpiewa" i znowu motyw - jak na próbie, tak na koncercie: kiepsko!!!! Facet jest chyba swoim największym fanem, grafomańskie teksty (nic dziwnego, biorąc pod uwagę metodę ich powstawania), kiepskie melodie, całkowicie wykreowany wizerunek (Jarek Szubrycht z Przekroju opowiadał nam, że widział Czesława sto tysięcy razy z racji tego, że obaj bywają na tych samych festiwalach i Mister Mozil jak się myli w tekście czy melodii, to zawsze w tym samym miejscu, a jak przychodzi do rozmów i wywiadów, w akcję wkracza polszczyzna wręcz nienaganna, w przeciwieństwie do tej, która jest na próbach i w trakcie koncertów). Na uwagę zasługiwał jedynie cover Klausa Mitffocha "Lola (chce zmieniać świat)", który ratował lepszy niż w reszcie utworów saksofon barytonowy.
Wielką dla mnie niespodzianką był występ The Automatic - spodziewałem się nudnego plumkania pod Arcticów czy Klaxons, a tu był naprawdę oryginalnie brzmiący, nietuzinkowy występ, a muzycy dawali z siebie wszystko. Powinno sie spodobać ludziom otwartym na różne takie nowinki. Pomijając fakt, że wydawało mi się, że zespołu nie znam, a jednak kilka piosenek brzmiało dziwnie znajomo (i nie byly to kowery). Mało tego, nie dość, że znajomo, to jeszcze tekst znałem.
Myslovitz zagrali przeciętnie, bez fajerwerków, choć oczywiście fajnie się słuchało na żywo, było mniej tej nieznośnej flegmy, którą mają nagrania studyjne.
Potem przyszedł czas na Armię. I było świetnie. Bardzo żałuję, że nie było mnie pod sceną, zwłaszcza w części Prozessowej - brzmiało to naprawdę potężnie. Zresztą, kiedy zespół zaczął grać materiał z ostatniej płyty, woda zaczęła podmywać nam stoisko i mieliśmy ręce pełne roboty z ratowaniem płyt. Niemniej jednak czad był niesamowity i mam nadzieję, że niedługo uda mi się zobaczyć Armię z tym materiałem w lepszych warunkach. Summa summarum, koszulka Trupiej Czaszki okazała się niepotrzebna. Widziałem u kogoś, kto podszedł do nas na stoisko ten sam wzór, który robi Dziki, ale inaczej nadrukowany. Nowa metoda czy ktoś ukradł wzór?
Nie wiem wprawdzie, co zespół grał na próbie, ale było to bardzo dobre!
Koncert New Model Army był dla mnie miłą niespodzianką - nie wiedziałem, czego się spodziewać, a tu okazało się, że bardzo moje klimaty, czasami pobrzmiewało mi to trochę Killing Joke'iem, na listę wpadł kolejny zespół, znajomość z którym jest do nadrobienia.
Z ciekawostek, podczas próby NMA odśpiewali temat muzyczny z Family Guya
.
IAMX był strasznie nudny, podobno gorzej jeszcze niż na Castle Party kiedyś przy okazji.
Sobotę zepsuła pogoda - padało nieprzerwanie od 18 do 23.
Niedziela nie ukrywam była dla mnie najważniejsza, ze względu na występ The (International) Noise Conspiracy. Miałem wielkie obawy, ale bezpodstawnie.
Koncert zaczęła warszawska Rotofobia, zdobywca nagrody jury w koncercie młodych zespołów. Świetne nowofalowe klawisze, charyzmatyczny lider, ładne melodie, szalony, bo nieprzewidywalny noise i bardzo no wave'owa energia (choć muzycznie Rotofobia nie ma z tym szacownym nurtem nic wspólnego). Zasłużyli sobie na nagrodę.
Drudzy byli wrocławianie z Holden Avenue. Po przesłuchaniu płyty miałem pewne wątpliwości, nie podeszli mi, ale koncertowo zniszczyli - energia, melodia, nieprzewidywalność, luz. Przyjemność z grania i przyjemność z uczestnictwa w koncercie. Waaaaarto!
Dwa następne koncerty - nieporozumienie. Nie wiem, co Kazik widzi w Plagiacie 199, że wziął ich na trasę kaenżetu, bo ani muzycznie nie mają ze sobą nic wspólnego, ani artystycznie - Plagiat, jak nazwa wskazuje, to kiepskiej próby zrzynka z Leniwców, Farben Lehre i reszty tzw. "punky reggae".
Maria Awaria Kolekcjonerka Wzwodów była równie kiepska, choć tutaj trzeba oddać rację Plagiatowcom, że nie byli tak pretensjonalni jak owa, która nie tyle Awaria, co Pomyłka być powinna (by nie powiedzieć "Wpadka"). Nic dziwnego, że z Czesławem się trzymają - ta sama liga. (choć refren pt. "Jak gejsza bez kimona / Yoko Ono bez Lennona" miał w sobie coś). To nie był, jak stwierdziła główna zainteresowana "punk rock
inaczej" to było "fajne
inaczej". Dziwiła mnie duża frekwencja na koncercie. Na plus: bardzo ciepłe brzmienie klawisza. Pod refleksję: zagrany na bis temat z "Misia Uszatka" wypiszczany przez megafon.
Potem zaczęli rozkładać się muzycy, do których według mnie zdecydowanie należał ten festiwal - The (International) Noise Conspiracy. Panowie przyjechali prosto ze Szwecji i do tej samej Szwecji wracali następnego dnia, ale było warto, zdecydowanie. Muzycy sami ustawiali sobie na scenie większość rzeczy, co bardziej zabawni ludzie pod sceną komentowali "Takie wielkie gwiazdy, a technicznych nie mają". Nie wiem, czy po koncercie, ktokolwiek jeszcze miał wątpliwość, co do "gwiazdowania". Noise Conspiracy na koncertach to prawdziwe wulkany energii, autentyczni szaleńcy - publiczność była ich zanim ucichło "Intro" z "The Cross Of My Calling" i rozbrzmiał pierwszy utwór setu - "Hiroshima Mon Amour" z tej samej ostatniej płyty zespołu. Na koncercie zagrali dużo z ostatniej płyty: "Intro", "Hiroshima Mon Amour", "Washington Bullets" ("the happiest anti-war song ever"), "The Assassination of Myself", "Boredom Of Safety", "Satan Made The Deal", "Child of God" i to chyba tyle. Było "Smash it up", "A Body Treatise" i "Reproduction of Death" z drugiej "Survival Sickness", z trójki "A New Morning" zespół zagrał standardowo "Up For Sale", "Capitalism Stole My Virginity", "Body Treatise" (od którego zaczęli zeszłoroczny koncert w Łodzi) no i z czwartej płyty zatytułowanej "Armed Love" poszło "The Way I Feel About You" i "Black Mask", które - o dziwo - zagrali prawie na początku setu, a nie gdzieś pod koniec.
Z ciekawostek: po drugiej stronie fosy, też przy barierce był Bolek z Black Tapes, Elvis Deluxe i Houka. Bardzo podobał mu się występ, pogadaliśmy chwilkę, obaj liczymy na wspólną trasę T(I)NC i TBT
Tilt pokazał klasę, fajne były wsytępy z gośćmi - żałuję, że gdy poszła "Centrala" z Brylem odbierałem znajomych spod wejścia i nie było mnie bliżej sceny. Dziwna była ta pseudorapowa recytacja Maleo w "See I&I", ale to tyle, bo utwór oczywiście bezbłędny i cios i moc i power i w ogóle. Fajnie grali z Gumolą z Moskwy.
Niefajnie, że nas rano obudzili.
Bałem się występu KNŻtu. Bałem się, że moje wyobrażenia się nie pokryją z tym, co zobaczę na scenie. Prawda była taka, że moje wyobrażenia to nawet nie było 10% czadu i mocy i wszystkiego, co zaprezentował zespół. Liczę na jakiś koncert klubowo-halowy, gdzie tego samego dnia nie będzie grać T(I)NC i będę miał jeszcze siły, żeby poszaleć pod sceną.
Ciekawostką był dla mnie natomiast Animal Collective - próba była raczej słaba, koncert był raczej specyficzny, ale fajny. Myślę, że klubowo mieliby większą energię i lepiej by się to wszystko odbierało. Ale ogólnie duży plus.
Festiwal na cztery i pół gwiazdki.
Wracając do domu słuchaliśmy z Trójki "Wczorajszemu" i Dezerterowego kawałka z "Gajcego". Miło było.