Miesiąc z hakiem temu pojechałem do Poznania na koncert The Soundrops, pierwszy na jakim byłem od niepamiętnych czasów Czytelni.
Miałem jakoś wyrobione wyobrażenie na temat antykwariatu Mały Książek na podstawie nagrań z poprzednich dwóch koncertów, które obejrzałem dość dokładnie. Rzeczywistość okazała się dobrze dopasowana do wyobrażeń, miejsce wprost stworzone do koncertów Soundrops, bo zupełnie jak w domu, atmosfera właściwie jak na Poddaszu, tylko jednak minimalnie więcej miejsca, żeby się ludzi kilku zmieściło
A zmieściło się ich tym razem dużo, rozmawiałem po występie z panem, który Małym Książkiem zawiaduje, mówił, że było trochę osób, które zaprosił, gdy odwiedziły antykwariat w ciągu tygodnia, a nawet jakieś osoby, co po prostu weszły z ulicy. Myślę, że wszystkim się bardzo podobało. Najmniej chyba Geru, który narzekał
Na szczęście, gdy śpiewał na scenie ("scenie") to zupełnie nie było tego czuć ani widać. Ja publiczność widziałem, że cały zespół nie tylko był w świetnej formie, ale też doskonale się bawił - muzyką i kontaktem ze słuchaczami.
Zaczęło się od razu od jakichś wygłupów o Soczi i że można kupić książki (swoją drogą cztery kupiłem!) - po czym You Ain't Going Nowhere i od razu dobry paszczersowy klimat, i od razu mogłem sobie dośpiewywać.
Potem linkowany wyżej przez MAQ dwutwór Toss Me/ Tv Lorien, sam nie wiem która połówka lepsza, bo obie świetne. Ale już było dość jasne, że zapowiedzi, że będzie to koncert "smętny" są bluffem. Koncert zaczął się z ogniem i dynamiką, a nawet jeżeli potem rozbrzmiało Lantern Waste, to było ono może
melancholajwne, jak zapowiadał plakat, ale na pewno nie smętne.
Po minutowym żarcie na bazie solowego numeru Lodge'a, który był
weak and precious nadeszła pora na najsilniejszy set tego koncertu:
The Choice - Dusk - The Other Side - Darkness Darkness
Przy pierwszym znowu sobie pomyślałem, że to właściwie jednak najlepszy utwór Soundrops, a na żywo wszystkie jego highlighty wybrzmiały znakomicie. Dusk, mój prywatny chyba numer jeden, po tym koncercie stał się chyba na pewno numerem jeden, w dodatku usłyszałem, że był specjalnie przygotowywany na ten występ i zrobiło mi się bardzo miło, nawet jeżeli nie miało to nic wspólnego ze mną. Przed Other Side dowiedzieliśmy się, że nie będzie to kower ani Armii, ani Clannadu, ani nawet break on thru to the other side, za to będzie o zatrutym jedzeniu Lecha Poznań i tupolewie, o którym członkowie zespołu mają różne zdania, ale dowiemy się on the other side... Część piosenkowa wypadła jak wypadła, po prostu ładnie, ale potem rozbudowane fragmenty instrumentalne były wprost świetne. W ogóle w tym miejscu należy powiedzieć, że w brzmieniu Soundrops tego wieczora było o wiele więcej, niż akompaniament do "folkowych" piosenek, było dużo zróżnicowanych brzmień, również zasilanych prądem i tu wielka zasługa OtoKara, który naprawdę czarował i brzmieniem, i w ogóle pomysłowością grania (pono dużo ćwiczył, żeby nie mówili, że pogorszył się w gitarze
).
Darkness warto wspomnieć, że dedykowane było araskowi, który gdzieś tam ze szczytu schodów powiedział, że jest obecny i wtedy zobaczyłem, ile tam osób się kłębi na tych niewielkich schodach (a ja sobie siedziałem wygodnie w pierwszym rzędzie pomiędzy Wittem i MAQ a państwem N.).
Po Darkness były Leaves That Are Green, które mnie nie porwały, ale niezwykle spodobały się mamie Gera i Mrll, o ile można było wywnioskować ze wzniesionego okrzyku (jeszcze wymowniejszy był potem przy Johnie Rileyu). Mnie za to porwało To My Great i cały czas się zastanawiałem, dlaczego Morelli ten świetny numer śmirdzi, no i chyba wykombinowałem, tymczasem jednak nie mogąc się oprzeć wyobrażaniu sobie, jak znakomicie brzmiałby w opracowaniu na klawesyn i flet.
Morella mówi, że geniusz setlistowy był w tym, że po To My Great klimat został rozluźniony Wake Up Little Susie - pewnie! Znowu sobie pośpiewałem i to dużo!
Nie mając wprawy w koncertach Soundrops, nie wiedziałem, że jest zwyczaj robienia przerwy i dzielenia koncertu na części. W tej pierwszej części, która skończyła się Nino łeno na specjalne życzenie Niny, której nie poznałem, co za szejm, wszystko było dla mnie super. Większość numerów mnie porwała, a tym, które nie, też nie miałem nic do zarzucenia. Oczywiście zazdrościł mi tego MAQ, któremu powiedziałem, że ja nie słyszałem żadnych wpadek, a ten w śmiech. No, w drugiej części już wpadki słyszałem, szczególnie przy starszych Beatlesach, gdzie wykonawcy wyglądali na autonieprzekonanych, co i po co śpiewają, sorry
Ale pośrodku Bitelsów zabrzmiał doskonale wprost autorski Burn the Dark, którego nie kojarzyłem, choć podobno był w ogóle jednym numerem wykonanym na wszystkich trzech występach w Książku.
Koniec koncertu wyglądał zaś tak:
jakiś Genesis - nic nie pamiętam, proszę mi nadal wybaczać moją skrajną niewrażliwość na ten zespół
River Bank - podobno bez przygotowania, ale było super!
utwór zespołu Supergrass (coś z Moving w tytule?) - nigdy o tym nie słyszałem, ale to był jeden z best momentów koncertu w ogóle
Comfortably Numb - nawet była mowa o takich na publice, co są wielkimi fanami The Wall
The Boxer, którego świetnie się śpiewało razem.
No i Let It Be na klawiszu
Super atmosfera, super zespół, super dorożka!