Zdecydowanie najbliżej mi do tej opinii:
elsea pisze:
Byłam w kinie i było ŚWIETNIE. Spędziłam czas w odleglej galaktyce, historia mnie wciągnęła, bohaterowie podobali, efekty zadowoliły
Ten film to dokładnie te Gwiezdne Wojny, którymi zachwyciłem się ze 30 lat temu, a niczego więcej od kolejnych części na dobrą sprawę nie oczekuję. Podobnie jak w Przebudzeniu Mocy, utrzymany jest klimat części IV-VI, czego tak bardzo brakowało mi w I-III i co sprawia, że te 2 ostatnie z marszu wskakują w rankingu na miejsca 4 i 5 (i, jak się nad tym na szybko zastanawiam, to nie wiem, w jakiej kolejności), mimo tego, że doceniam pokazanie drogi od Anakina do Vadera w Zemście Sithów. Oglądało się to świetnie, trzymało w napięciu może nie od początku, ale do końca, wyszedłem z kina lekko oszołomiony - czyli wszystko było jak trzeba.
Przy czym, choć Ostatni Jedi ewidentnie wychodzi od Imperium kontratakuje i jawnie opiera się na sentymencie (i bardzo dobrze), to jednocześnie w kilku elementach ciekawie pogrywa z oczekiwaniami. Ile było zastanawiania się, czyją córką jest Rey? Tu temat jest pociągnięty, wydaje się wręcz dla niej kluczowy, a w końcu łup - okazuje się, że "stała pod blokiem". A akcja? Wszystko jak należy - wróg ma coś dużego, co, jak z doświadczenia wiadomo, musi mieć gdzieś jakiś przełącznik, który całość czyni bezużyteczną, trzeba tylko tam dotrzeć. Skąd wiadomo co to? No więc, jak w programach typu "gotowanie na ekranie", żeby nie przedłużać, przygotowaliśmy to już wcześniej, wszystko wiadomo. Straceńcza misja: mierzymy czas, dwie minuty. Po drodze 100 razy już już się nie udaje, ale jednak się udaje, słowem - nihil novi sub sole (albo nawet dwoma soli). Są już na miejscu i... no, nie udało się. A sygnalizowany przez Emiliana brak kwestii "mam złe przeczucia"? Z tego, co czytałem, oficjalna wykładnia jest taka, że tekst ów, owszem, jest wypowiadany. Przez BB8, na samym początku, jak Poe ustawia samotnego X-winga naprzeciw krążownikowi Porządku. Można powiedzieć, że to już naciągane, ale w sumie sprytne. Wejście Luke'a na koniec też w ten deseń. Wcześniej pytał Rey, czego od niego oczekuje? Że pomacha świecącym kijkiem i załatwi sprawę? Chyba nie tylko Rey tego oczekiwała, rzesze widzów pewnie też. No i przez moment wyglądało, że tak właśnie będzie.
Siłą tego filmu były też najgłębiej w całym cyklu ukazane postacie - Kylo, Rey, Luke. Takie coś wcześniej występowało w Zemście Sithów, tu udało się połączyć z utrzymaniem klimatu wzoru, jakim są oryginalne części.
Wszystkim tym, którzy marudzą (choć sam też coś tam pomarudzę, nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił), powiem jedno: marudzicie
Emilian pisze:
To jest po prostu słaba historia. "Przebudzenie mocy" dawało jakieś nadzieje (np. że Snoke to jakaś ciekawa postać, która skądś się wzięła), a "Ostatni Jedi" obnażył to, że tutaj nie ma żadnego pomysłu.
No jak słaba, jak nie słaba? A znajdujące się na czele Twojego rankingu (i mojego zresztą też) 3 filmy, to opowiadały jakąś nieporównywalnie ciekawszą? A o Imperatorze to co wtedy wiedzieliśmy? Później się okazało, że Palpatine itp., ale wtedy kompletnie nic, tyle co i teraz o Snoke'u. Teraz dostajemy przetworzoną tamtą historię i choć ogólnie jestem zdania, że GW nie powinny odchodzić od poziomu mitu z wyraźnym podziałem na dobro i zło, to zwłaszcza w Ostatnim Jedi jest to ciekawie zaburzone, jednak bez jakiegoś relatywizmu.
Crazy pisze:
A już najbardziej z dupy jest ten cały Snoke. Kim, przepraszam, był Snoke te 30 lat wcześniej? Gdzie on był? Ba, 30 lat wcześniej. Ja bym zapytał o 300 lat wcześniej, bo taki mocarz w Mocy to musiałby ze 300 lat wcześniej już stanowić istotny element (nie)równowagi między dobrem a złem.
Palpatine chyba był nie mniej potężny, jeśli nie bardziej, a Rada Jedi zorientowała się, że jakiś taki ktoś może gdzieś być dopiero po tym, jak raptem objawił się ten śmieszny zawodnik z dwustronnym mieczem, so... Nie mam żadnego problemu w tym, że np. był sobie jakiś spec od ciemnej strony, czekał gdzieś na boku na rozwój wypadku i jak się pojawiła okazja, to został syndykiem masy upadłościowej Imperium, wprowadził program naprawczy i udało mu się w krótkim czasie postawić wszystko na nogi, choć - o czym pisałem po obejrzeniu Przebudzenia Mocy - Imperium robiło straszniejsze wrażenie. W tym samym czasie zdziesiątkowane po walce siły republikańskie pewnie bez większego sukcesu myślały nad tym, jak by odniesione zwycięstwo zagospodarować.
Crazy pisze:
skoro był taki potężny, jak widzimy, to nie mieli go prawa tak łatwo wykiwać, a jeżeli nie był, to dlaczego widzimy, że był itp.itd.
A to też nie argument, bo po pierwsze to są Gwiezdne Wojny i nie takie już braki w logice mamy za sobą, a po drugie to wykiwanie można uzasadnić na 500 sposobów, począwszy od tego, że zgubiła go pycha i przeświadczenie, że "nie ma z kim przegrać" (czyli że po prostu tak skupił się widowisku, że stracił czujność), przez taki, że jak najbardziej przewidział swoją śmierć (chwilę wcześniej mówił o tym, że Kylo pokona swojego prawdziwego wroga, a nie od dziś wiadomo, że największym wrogiem jest kolega z tej samej listy wyborczej), ale zależało mu bardziej na powodzeniu projektu (powtórka z Imperatora nakłaniającego Luke'a do chwycenia miecza w Powrocie Jedi), po tezę, że Snoke nadal sobie żyje, bo w tej salce występował zdalnie, jak Luke niedługo później.
To tyle rozprawiania się z marudzeniem. Wrócę jeszcze do tezy araska
arasek pisze:
Ale zaraz , co on mówi - zostawmy już to wszystko, tych Sithów, Jedi, to przeszłość, precz z tym, zakończmy to, zbudujmy coś nowego! Oczywiście - może to być podstęp i blaga. Ale może nie? Może wychodzimy tu poza prosty schemat Złe Imperium/Porządek i Szlachetna Republika?
Zwykle jeśli chodzi o przewidywanie tego, co się dalej w filmie wydarzy, jestem wyjątkowo tępy, ale akurat tę sekwencję wydarzeń przewidziałem bez pudła, ale nawet przez myśl mi nie przyszło, że propozycja Kylo jest czymś innym, niż próbą kuszenia Rey, za którą nic więcej nie idzie. Luke (ale także Leia, a i Yoda zdaje się też) nie widzą szansy "nawrócenia" Kylo, a przecież jedną taką historię już widzieli. Snoke przyznaje się do wywoływania wątpliwości, a więc też uznaje, że Kylo sam z siebie zmierza bez odchyleń w pożądanym kierunku. Swoją drogą, w ogóle nie odbieram tej jego mowy, jako zapowiedzi jakiegoś złagodzenia, tylko propozycję połączenia potęgi, żeby skuteczniej rządzić.
A jeśli mam marudzić, to najbardziej pozbawione sensu wydało mi się działanie pani z fioletową fryzurką. Trudno mi sobie wyobrazić głupsze zachowanie niż to, żeby zataić posiadanie jakiegokolwiek planu działania przed gościem, o którym wiadomo, że zrobi cokolwiek, byle coś robić.
I jeszcze rzeczy poboczne.
Tyler Durden o Rogue 1 pisze:
W tym filmie jest wszystko co najlepsze w Gwiezdnych Wojnach
Absolutnie nie. Praktycznie nie ma Mocy i mieczy świetlnych. Jak już pisałem, ten film jest właśnie pozbawiony cech typowych dla Gwiezdnych Wojen i nie jest w stanie tego nadrobić innymi elementami (choć oglądałem z przyjemnością, a epizody I i II zostawia daleko w tyle).
Crazy o Laurze Dern pisze:
Albo gdyby włożyła rękę do kupy dinozaura!
Niby tak, ale to było tak dawno, że zapamiętałbym ją tylko, gdyby grała tam welociraptora.