UWAGA!
(powtarzam się nieco):
Niniejszy wpis ma - we wstępym założeniu - stanowić uzupełnienie, konkurencję i kontynuuację wątków o the Beatles i Pink Floyd. Chciałbym zachować podobny układ opisowo-gwiazdkujący. Moment w którym to zaczynam nie jest przypadkowy, ponieważ, jak już wspomniałem w topiku bitlowym i floydowym: mamy do czynienia z rokiem Tysiąc Dziewięćset Sześćdziesiątym Siódmym. Z Rockiem Rocka. Z Rokiem bezprecedensowym, którego jedynym możliwym ekwiwalentem współcześnie byłby w Muzyce "rok szkolny" 1991 z przyległościami (końcem 1990, początkiem 1992)....
-------------------------------------------------------------------------------------
Założenia metodologiczne takie same jak w przypadku płyt the Beatles i Pink Floyd, czyli: kolejne utwory wyceniam gwiazdkami W RAMACH JEDNEJ PŁYTY. Gwiazdki gwiazdkom nierówne. Trochę czym innym będzie 5 gwiazd z "The Doors", a czym innym z "Soft Parade".
Na koniec zbiorcza i dająca się już porównać z innymi ocena CAŁEJ płyty.
-------------------------------------------------------------------------------
Mamy tu płytę, która pasuje jak ulał do bardzo maleńkiego klubu Debiutów Wszechczasów (w klubie tym, m.in. również pierwsi Floydzi, pierwszy Hendrix, pierwszy Led Zeppelin). Przewaga tego konkretnego debiutu polega jednak na tym, że zawiera on prawdopodobnie jedyny na świecie utwór, który w standardowej, pięciogwiazdkowej skali (z szóstkami zarezerowanymi dla rzeczy naprawdę bezprecedensowych) na gwiazdek SIEDEM. Do tego zwróćmy uwagę na moment i miejsce w którym ta płyta powstała! Mamy 1967 rok, Zachodnie Wybrzeże, rozkwit Flower Power i łagodnej psychodelii. Po drugiej stronie Atlantyku te same klimaty (za wyjątkiem Pink Floyd), po drugiej stronie Pacyfiku trwa wojna w Wietnamie. Tu, po środku Jim Morrison z kolegami nie śpiewa za dużo o kwiatkach i wolnej miłości. Śpiewa o Nocy, Śmierci, Jaszczurach i Bólu. Pierwszy album Doorsów musiał być dla odbiorców prawdziwym szokiem...
Z braku czasu nie jestem w stanie się rozpisać tak jak w przypadku Sgt. Peppera i Piper at the Gates
Narzuciłem sobie za duże tempo i swój ukochany Zespół muszę potraktować po macoszemu....
No, ale:
THE DOORS - "The Doors", 1967
1.
Break on Through. Mocne, porywające otwarcie, świetny rytm i doskonała Muzyka. No i do tego GŁOS i TEKST!!! Miażdżący opener. * * * * * *
2.
Soul Kitchen. Tu mamy zwolnienie tempa, inny klimat, ale głos Jima nadal szczególny, inny, potężny. * * * * *
3.
The Crystal Ship. Jedna z moich najulubieńszych ballad Doorsów, delikatny, przepiękny tekst, idealnie dopasowana Muzyka, fantastyczny klimat. I znowu niezrównany głos Morrisona - geniusz i piękno! * * * * * *
4.
Twentieth Century Fox. To lubię nieco mniej, choć tak naprawdę na tym albumie nie ma rzeczy "lepszych" i "słabszych": są po prostu "dobre", "lepsze" i "Najlepsze"
20th Century Fox należy do tych dobrych. Muzycznie nie ma się do czego przyczepić, tekstowo i wokalnie też nie, ale konkurencja na płycie baaaaaardzo silna. * * * *
5.
Alabama Song. Dobry, imprezowy numer. Można wkurzać panią Graddd krzykami i zaspiewami, balansując na krześle, z butelką burbona w ręku
Ten numer powinna była grać orkiestra na Titaniku hehehe
* * * * *
6.
Light My Fire. Przejedzony i przereklamowany do pewnego stopnia, ale w dalszym ciągu świetny! Wiele osób nie cierpi instrumentalnego środka i preferuje wersję singlową. Ja mam jednak wręcz przeciwnie - ta siedmiominutowa, płytowa jest bezapelacyjnym zwycięzcą. Tekst jest so-so, ale zawsze jak sobie tego słucham, to przypomina mi się scena z występu Doorsów w show Eda Sullivana (widziałem i w filmie Stone'a i w dokumencie), jak Jim przybliza twarz do kamery i wyrzuca z siebie to Hhhhiiigggghhheeerrrrrrrrr!!!!
* * * * *
7.
Back Door Man. O, tu jest groźniej! Jim nie jest tu takim miłym i spokojnym chłopcem, ale zaczyna z niego wychodzić Król Jaszczur. Robi się złowrogi, a muzyka dopełnia jego przemianę. Bardzo bardzo dobry, drapieżny numer. Spokojnie na piątkę * * * * *
8.
I Looked at You. Niestety najsłabszy utwór na płycie. Przy okazji anegdotka - pierwszymi Doorsami których w życiu miałem był właśnie Debiut, ale piracki, tj. "sprzed ustawy", jakiegoś Taktu czy innego BDMu. W każdym razie na tej "wersji" nie było tego utworu! Poznałem to dopiero z analoga, 2 lata później
No i lubię najmniej, szczególnie dlatego, że jak już to poznałem, to zaczęło mi bardzo przeszkadzać umiejscowienie na płycie. No i tuż obok ma konkurencję potężną. * * * * minus
9.
End of the Night. Jeden z najlepszych momentów w karierze The Doors - każdy z trzech elementów - Muzyka, Wokal i Tekst są tu na najwyższym poziomie. Utwór cholernie mocny i bardzo poruszający. Zyskałby jeszcze więcej, gdyby był tuż przed the End. Niestety nie jest, więc tylko * * * * * 1/2
10.
Take As It Comes. Tu jest problem. Bardzo lubię tą piosenkę, ale strasznie mi nie pasuje jej umiejscowienie. Byłaby dobra PRZED End of the Night, ale na pewno nie może być przed The End... Zakłóca klimat - moim zdaniem zbitka Końca Nocy i Końca stanowiłaby najlepsze czternascie i pół minuty w historii rocka
Sama piosenka nr 10 dostaje gwiazdek * * * * 1/3
11.
The End. I tu muszę zacytować ten sam tekst który już wpisałem w wątku o Beatlach, w odniesieniu do "Day in Life": "And then I realized... like I was shot... like I was shot with a diamond... a diamond bullet right through my forehead. And I thought: My God... the genius of that. The genius. The will to do that. Perfect, genuine, complete, crystalline, pure." Tak właśnie to czuję, z tym, że The End jest o GALAKTYKĘ LEPSZE od Najlepszego Utworu The Beatles!!!! The End to najdoskonalszy utwór w historii światowego Rocka. Nie mam co się rozpisywać, to po prostu jest oczywiste. Obiektywnie Największe Dzieło Świata. SIEDEM GWIAZDEK w pięciogwiazdkowej skali. Jedyne takie COŚ. * * * * * * *
Całość płyty * * * * * *
Płyta jest po prostu genialna! Nie mam tu nic do dodania.
.